wtorek, 30 grudnia 2014

Iluminacja / Osvietenie

Postanowienia noworoczne to nie moja bajka, dokładne wypunktowywanie plusów i minusów kończącego się roku też nie, a jednak myśl o upływającym czasie potrafi mnie niekiedy zatrzymać w miejscu i zadziwić. Gdzieś między sierpniem a grudniem minęło 5 lat, od kiedy moje drogi na dobre skrzyżowały się z M., w styczniu minie 5 lat, od kiedy jesteśmy razem, 31 grudnia – 4 lata od naszych zaręczyn. Niby to nic w porównaniu z 35. rocznicą ślubu moich rodziców, którą obchodzili w czerwcu i w porównaniu z 30.rocznicą ślubu moich teściów, którą będą świętować w lutym, ale przyznaję – robi to na mnie wrażenie. Bo to nie są takie zwyczajne lata. To jest 5 lat poznawania drugiego człowieka, najważniejszego człowieka w moim życiu, ale też 5 lat poznawania jego ojczyzny, uczenia się nowego języka, odkrywania słowackiej kultury i – co najważniejsze – przyswajania jej, czynienia powolutku częścią własnego życia.

W minionych dniach wydarzyło się kilka takich rzeczy, które uświadomiły mi, że znów jestem o krok dalej w tej mojej słowackości, że zapuściłam się jeszcze głębiej w ten świat. Wbrew pozorom to wcale nie takie proste i nie takie oczywiste, bo im dłużej jestem z M., tym wolniej osiągam kolejne etapy „wtajemniczenia”. Skąd ten paradoks? Może stąd, że głębsze poznanie wymaga, oprócz motywacji i chęci, czasu, regularności, pewnej powtarzalności. Nauczenie się mówienia czy czytania w obcym języku jest dużo łatwiejsze (i szybsze) niż myślenie w nim, tak samo poznanie jakichś zwyczajów jest dużo prostsze niż spojrzenie na nie „od wewnątrz”, z perspektywy tego, kto zna je od dzieciństwa. Rozumiecie, co mam na myśli? Pewnych rzeczy po prostu nie da się przyspieszyć. Inna sprawa, że nie prześwietlam każdej chwili mojego życia pod kątem tego, czy mam już doktorat z wiedzy o Słowacji, czy ciągle jeszcze „tylko” tytuł magistra :). Od czasu do czasu następuje po prostu moment iluminacji, jak to miało miejsce w tym miesiącu :).

Teraz zresztą powinna nastąpić chwila, w której przedstawię, co takiego się wydarzyło, że wywołało we mnie taką lawinę. Tyle że to zdarzenia tak prozaiczne, że aż przeczuwam w kościach Wasz zawód :). A jednak, żadnych fajerwerków nie będzie. Po pierwsze – uczestniczyłam w rozmowie, w której M., jego siostra i mama dyskutowali o swoich ulubionych świątecznych słodkościach, po drugie – spotkaliśmy się z zaprzyjaźnionym polsko-słowackim małżeństwem w ich (a właściwie jej, bo w tym przypadku, odwrotnie niż u nas, to ona jest Słowaczką) słowackim domu rodzinnym. Co z tego wynikło? Ta rozmowa o słodkościach pierwszy raz tak jaskrawo uświadomiła mi, że zákusky to coś na wskroś słowackiego, coś, czego nie sposób tak łatwo wytłumaczyć i coś, czego nie da się tak po prostu oddać polskim słowem „ciasta”. Bo Słowacy mają ciasta, ciastka i słone zakąski na święta, wszystko to ma swoją nazwę i swoje miejsce w szeregu. Dane słodkości muszą obowiązkowo znaleźć się na stole w danym okresie, piecze się je, zamawia u okolicznych cukierników (i wcale nie mam tu na myśli sieciowych cukierni, ale ludzi, polecanych sobie ustnie przez znajomych, przygotowujących te wszystkie wypieki na zamówienie we własnym domu), wymienia z sąsiadami. Słowacy mają swoje ulubione smaki, różnych rodzajów i form słowackich ciastek chyba nie da się zliczyć. Kompletnie nie umiem Wam wytłumaczyć tego fenomenu, bo to jest właśnie takie coś, czego trzeba doświadczyć, ale gdy go zrozumiałam, poczułam, jakbym znalazła wejście do pokoju dostępnego tylko dla domowników  :). A jaki jest mój ulubiony zákusok? Chyba košiček – koszyczek z kruchego ciasta wypełniony karmelowym kremem :).
Co do wspomnianego spotkania – jeszcze wyraźniej uzmysłowiło mi, jak swobodnie się czuję wśród Słowaków, jak naturalne jest to dla mnie środowisko, jak zaskakujące są dla mnie uwagi, że nie mam polskiego akcentu, czy świetnie sobie radzę z językiem, bo to jest przecież też mój język, nie traktuję go już jak obcego, nie męczy mnie posługiwanie się nim. Ja po prostu nie jestem tylko Polką gdzieś z dalekiej północy, która wyszła za mąż za Słowaka, ale w jakimś stopniu nasiąkłam już jego słowackością. Nie jestem obca. Nie czuję się intruzem. Jakby to nie brzmiało – jestem na Słowacji coraz bardziej u siebie.

Novoročné predsavzatia nie sú moja šálka kávy, presné stanovenie plusov a mínusov končiaceho sa roka tiež nie, ale aj tak ma myšlienka na plynutie času dokáže zastaviť a zaskočiť. Niekedy medzi augustom a decembrom uplynulo 5 rokov, odkedy sa moje cesty definitívne skrížili s M., v januári prejde 5 rokov odkedy sme spolu, 31. decembra štyri roky od nášho zasnúbenia. Vyzerá to ako nič pri porovnaní s 35. výročím svadby mojich rodičov, ktoré oslávili v júni a takisto pri porovnaní s 30. výročím mojich svokrovcov, ktoré budú oslavovať vo februári, ale priznám sa, robí to na mňa dojem. Lebo to nie sú také obyčajné roky. To je 5 rokov poznávania druhého človeka, najdôležitejšieho človeka v mojom živote, ale tiež 5 rokov poznávania jeho vlasti, učenia sa nového jazyka, odkrývania slovenskej kultúry a – čo je najdôležitejšie – osvojovania si tej kultúry, prijímania jej pomaličky do vlastného života.

V ostatných dňoch sa stalo niekoľko takých vecí, ktoré mi pripomenuli, že opäť som o krok ďalej v tej mojej slovenskosti, že som ešte hlbšie zakorenená v tom svete. Napriek prvému pocitu to vôbec nie je také prosté a samozrejmé,  pretože čím dlhšie som s M., tým pomalšie dosahujem ďalšie etapy „zasvätenia”. Kde sa vzal ten paradox? Možno z toho, že hlbšie poznanie vyžaduje, okrem motivácie a chute, aj čas, pravidelnosť, akési opakovanie. Naučiť sa hovoriť či čítať v cudzom jazyku je oveľa ľahšie (aj rýchlejšie) ako premýšľanie v ňom, takisto poznatky o nejakých zvykoch je ľahšie nadobudnúť ako sa na ne pozerať „zvnútra”, z perspektívy toho, kto ich pozná už od detstva. Rozumiete, čo mám na mysli? Niektoré veci skrátka nemožno urýchliť. Iná vec je, že sa nepozerám na každú chvíľu svojho života cez prizmu toho, či mám už zo znalostí o Slovensku doktorát, alebo som ešte „len” inžinierka :). Sem tam proste nastáva moment osvietenia, ako sa to stalo aj tento mesiac :).

Teraz by teda mala prísť chvíľa, v ktorej poviem, čo sa také stalo, že vo mne vzbudilo takú lavínu. Ale tie udalosti sú také prozaické, že až fyzicky cítim Vaše sklamanie :). Jednako však žiadne ohromenie nepríde. Po prvé, zúčastnila som sa rozhovoru, v ktorom M., jeho sestra a mama diskutovali o svojich obľúbených sviatočných sladkostiach, po druhé, stretli sme sa s našimi priateľmi, s poľsko-slovenským manželským párom u nich (a v skutočnosti u nej, lebo v tomto prípade, naopak ako u nás, je ona Slovenka) doma na Slovensku. Čo z toho vyplýva? Ten rozhovor o sladkostiach mi prvýkrát pomohol uvedomiť si tak jasne, že zákusky sú niečo celkom slovenské, niečo, čo sa nedá tak ľahko vysvetliť a niečo, čo sa nedá jednoducho preložiť ako „ciasta”. Lebo Slováci majú sviatočné koláče, koláčiky a slané pečivo, všetko má svoj názov a svoje miesto na stole. Tieto sladkosti sa musia povinne nachádzať na stole v tomto období, pečú sa, objednávajú u pekárov v okolí (a vôbec nemám na mysli v profesionálnych cukrárňach, ale u ľudí, ktorých ústne odporúčajú známi, a ktorí všetko pripravujú u seba doma), vymieňajú so susedmi. Slováci majú svoje obľúbené chute, rôzne druhy a formy slovenských koláčikov sa snáď nedajú ani zrátať. Vôbec Vám ten fenomén neviem vysvetliť, lebo to je presne niečo, čo treba zažiť, ale keď som to pochopila, pocítila, akoby som našla dvere do izby určenej výlučne domácim :). A aký je môj obľúbený zákusok? Asi košíček z krehkého cesta naplnený karamelovým krémom :).
Čo sa týka spomínaného stretnutia – ešte viac som si vďaka nemu uvedomila, ako slobodne sa cítim medzi Slovákmi, aké prirodzené je pre mňa to prostredie, ako ma prekvapujú poznámky, že nemám poľský prízvuk a že výborne ovládam jazyk, veď to je predsa tiež môj jazyk, neberiem ho už ako cudzí, neunavuje ma jeho používanie. Jednoducho, nie som len Poľka odkiaľsi z ďalekého severu, ktorá sa vydala za Slováka, ale v istom zmysle som už nasiakla jeho slovenskosťou. Nie som cudzia. Necítim sa ako votrelec. Akokoľvek to znie – som na Slovensku čoraz viac doma.

czwartek, 27 listopada 2014

Święta, święta / Sviatky, sviatky

Listopad w moim życiu od 2 lat należy przede wszystkim do mojej córki, ale to już pewnie wiecie. Tak się jednak składa, że jest to też miesiąc, w którym obchodzone są największe święta państwowe zarówno w Polsce, jak i na Słowacji – polskie Narodowe Święto Niepodległości (11 listopada) i słowacki Dzień Walki o Wolność i Demokrację (17 listopada), a w tym roku mieliśmy szczęście świętować je „na miejscu”, czyli w obu naszych ojczyznach. Pierwsze wspomniane święto upamiętnia odzyskanie przez Polskę niepodległości w 1918 roku, po 123 latach zaborów, drugie – czechosłowackie manifestacje studenckie przeciwko władzy komunistycznej z listopada 1989 roku, które zapoczątkowały „aksamitną rewolucję” i zmianę ustroju.

Dwa ważne wydarzenia w dwóch ważnych dla mnie krajach. I zupełnie inny przebieg. Tym właśnie chcę się dziś z Wami podzielić.

Nazwijcie mnie idealistką, ale wierzę w takie rzeczy jak ojczyzna, widzę sens w wychowaniu obywatelskim i chcę, by moja córka wyrosła na odpowiedzialnego człowieka, dumnego ze swoich polskich i słowackich korzeni, kultywującego tradycje swoich narodów, świadomego, co je ukształtowało. Sama, choć nie jestem Słowaczką, odkrywam w sobie coraz większą potrzebę poznawania Słowacji. Obserwuję, opisuję, czasem krytykuję, ale przede wszystkim chcę zmieniać na lepsze, tak jak i własną ojczyznę. Nie jestem też w stanie uniknąć porównań, bo wiele te moje dwa kraje łączy, ale też całkiem sporo dzieli.

Święto Niepodległości w Polsce to Święto przez duże „Ś”. Główne ulice mniejszych i większych miejscowości są udekorowane flagami, prywatne domy również, w szkołach odbywają się uroczyste apele, w kościołach msze za ojczyznę, a miasta organizują rozliczne uroczystości. W Trójmieście od kilku lat są to parady niepodległości. Dotychczas uczestniczyłam w dwóch gdyńskich – ulicami przechodzi Orkiestra Marynarki Wojennej, przedstawiciele instytucji, stowarzyszeń, grup, szkół, mieszkańcy; niektórzy w kostiumach z epoki, niektórzy w strojach oficjalnych, inni ubrani na luzie. W tym roku nie zabrakło przedwojennych aut, kultowych samochodów jak „maluch”, głośnych samochodów rajdowych, motorów. Wzdłuż trasy parady stoi mnóstwo ludzi trzymających białe i czerwone balony, wymachujących polskimi flagami, z kokardą narodową na piersi. Jest uroczyście, jest radośnie i na pewno nie nudno  (tu można podejrzeć, jak to wygląda).

Tymczasem na Słowacji w Dniu Walki o Wolność i Demokrację przywitała mnie cisza. Postanowiliśmy uczcić jakoś ten dzień, pojechaliśmy na rodzinną wycieczkę. W promieniu 70 kilometrów znalazłam tylko kilka słowackich flag, wszystkie wywieszone na urzędach państwowych. Pytałam teściów i M. o szkoły, kościoły – nikt nic w ten dzień nie organizuje. Stwierdzam to z przykrością, ale 17 listopada na Słowacji to nie święto, to zwykły dzień wolny od pracy… Po południu uczestniczyliśmy jeszcze w uroczystości organizowanej przez miasto – zebrała się na niej garstka ludzi, burmistrz miasta rzucił parę haseł o wychowaniu młodzieży, która jest naszą przyszłością. Zapaliliśmy świeczki przy pomniku ofiar reżimów totalitarnych i po 10-15 minutach było po wszystkim. Wieczorem w telewizji obejrzeliśmy galę wręczenia Nagród Pamięci Narodowej, przeprowadzoną w Pradze.

Przeżyłam to. Autentycznie było mi smutno, że ten fajny naród, który tak pięknie umie kultywować tradycje ludowe (pisałam już o tym nie raz), nie ma w sobie dumy z własnej historii, nie docenia wydarzeń, które były kamieniami milowymi jego rozwoju, żyje teraźniejszością –  bez przeszłości i bez przyszłości. W postrzeganiu przez ludzi Dnia Walki o Wolność i Demokrację króluje relatywizm, koncentracja na sobie, niechęć, by dostrzec coś więcej niż własne podwórko.

I co? I nic… Przez moment wydawało mi się, że mam na to wszystko jakąś cudowną receptę, że znam idealne rozwiązanie, ale tak nie jest. Słowackie społeczeństwo cały czas dojrzewa. Każdy sam musi sobie pewne kwestie wypracować, poukładać w głowie, co chce, a czego nie chce. A ja? A ja się z M. zajmę wychowaniem naszej córki. Żeby wiedziała, co świętujemy w domu 11, a co 17 listopada.


November patrí v mojom živote už dva roky predovšetkým mojej dcérke, ale to už určite viete. Tak to však vyšlo, že je to tiež mesiac, v ktorom sa oslavujú veľké štátne sviatky tak v Poľsku, ako aj na Slovensku – poľský Národný sviatok nezávislosti (11.11.) a slovenský Deň boja za slobodu a demokraciu (17.11.), no a v tomto roku sme mali to šťastie, že sme ich oba mohli sláviť „na mieste”, čiže v oboch našich štátoch. Prvý z týchto sviatkov pripomína znovuzískanie nezávislosti Poľska v roku 1918 po 123 rokoch rozdelenia medzi mocnosti. Druhý pripomína československé študentské manifestácie proti komunistickej vláde v novembri 1989, ktorými začala „zamatová revolúcia” a zmena zriadenia. 

Dve dôležité udalosti v dvoch pre mňa dôležitých krajiných. A úplne odlišný priebeh. Práve tým sa chcem dnes s Vami podeliť.

Môžete ma nazvať idealistkou, ale verím v také veci ako vlasť, vidím zmysel v občianskom vychovávaní a chcem, aby z mojej dcéry vyrástol zodpovedný človek, hrdý na svoje poľské i slovenské korene, kultivujúci tradície svojich národov, spolu s vedomím, čo ich formovalo. Hoci nie som Slovenka, sama v sebe odkrývam čoraz väčšiu potrebu poznávania Slovenska. Pozorujem, opisujem, občas kritizujem, ale predovšetkým ho chcem meniť k lepšiemu tak, ako aj svoju vlasť. Nedokážem sa pri tom vyhnúť porovnávaniu, pretože tie moje dve krajiny veľa spája, ale celkom dosť tiež rozdeľuje.

Sviatok nezávislosti je v Poľsku Sviatkom s veľkým „S”. Hlavné ulice menších i väčších miest sú ozdobené vlajkami, rodinné domy tiež, v školách sú slávnostné akadémie, v kostoloch omše za vlasť a mestá organizujú rôzne oslavy. V Trojmeste sú už niekoľko rokov sprievody nezávislosti. Doposiaľ som sa zúčastnila dvoch v Gdyni – ulicami prechádza Orchester vojenského námorníctva, predstavitelia inštitúcií, organizácií, skupín, škôl, obyvatelia; niektorí v dobových kostýmoch, niektorí v oficiálnych odevoch, iní úplne normálne oblečení. Tento rok nechýbali automobily z medzivojnového obdobia, kultové autá ako „maluch”, hlasné pretekárske autá, motorky. Pozdĺž trasy pochodu stojí množstvo ľudí s bielymi a červenými balónmi v rukách, mávajúcich poľskými vlajkami, so stuhami v národných farbách na hrudi. Je to slávnostné, radostné a určite nie nudné (tu možno pozrieť, ako to vyzerá).

Oproti tomu ma na Slovensku v Deň boja za slobodu a demokraciu privítalo ticho. Rozhodli sme sa nejako ten deň osláviť, vyšli sme si na rodinný výlet. Vo vzdialenosti 70 kilometrov som našla iba niekoľko slovenských vlajok, všetky vyvesené na štátnych úradoch. Pýtala som sa svokrovcov na školy, kostoly – nik v ten deň nič neorganizuje. Ťažko sa mi to priznáva, ale 17. november na Slovensku nie je sviatok, ale obyčajný deň pracovného voľna... Popoludní sme sa ešte zúčastnili na slávnosti organizovanej mestom – zišla sa na nej hŕstka ľudí, primátor povedal pár hesiel o výchove mládeže, ktorá je našou budúcnosťou. Zapálili sme sviečky na pomníku obetí totalitných režimov a po 10-15 minútach bolo po všetkom. Večer sme si v televízii pozreli galaprogram pri príležitosti odovzdania Cien pamäti národa, ktorý sa uskutočnil v Prahe.

Zasiahlo ma to. Bolo mi skutočne smutno z toho, že ten fajn národ, ktorý dokáže tak krásne kultivovať ľudové tradície (neraz som už o tom písala), v sebe nemá hrdosť na vlastnú históriu, neváži si udalosti, ktoré boli míľovými kameňmi jeho rozvoja, žije prítomnosťou – bez minulosti a bez budúcnosti. V pocitoch ľudí týkajúcich sa Dňa boja o slobodu a demokraciu vládne relativizmus, koncentrácia na sebe, nechuť vidieť poza vlastný dvor.

A čo? A nič... Chvíľu sa mi zdalo, že mám na to všetko nejaký zázračný recept, že poznám ideálne riešenie, ale také neexistuje. Slovenská spoločnosť celý čas dozrieva. Každý si musí niektoré veci premyslieť, rozvážiť, čo chce a čo nie. A ja? Ja budem s M. vychovávať našu dcérku. Aby vedela, čo doma oslavujeme 11. a čo 17. novembra.

środa, 29 października 2014

Eksperci / Experti

Jak często zdarza Wam się poznać jakąś parę i dwa tygodnie później bawić u niej na weselu? Nam się właśnie zdarzyło :). On – Polak, ona… – Azerka. Z Baku. Tak, tego Baku nad Morzem Kaspijskim. Oddalonego od polskiego wybrzeża o 3500 km. Nasz niecały tysiąc kilometrów wypada na tym tle dość skromnie :). Ale i tak właśnie to podobieństwo życiowych wyborów przyciągnęło nas ku sobie na tyle, że mogliśmy z M. uczestniczyć w ich ślubie. Sama historia naszego spotkania aż skrzy się od rozmaitych zbiegów okoliczności, jednak to nie o niej chcę dziś napisać.
Dzisiaj, 29 października, obchodzimy z M. trzecią rocznicę ślubu. Ciągle daleko nam do specjalistów od małżeństwa międzynarodowego, szkoła, do której zapisaliśmy się trzy lata temu, jest dożywotnia, ale na ślubie naszych nowych przyjaciół występowaliśmy poniekąd w roli ekspertów od tego zagadnienia :). Liczne rozmowy z rodziną pana młodego kolejny raz przypomniały mi, jakie są fundamenty naszego dwukulturowego związku, ale też skłoniły do refleksji nad rolą, jaką w czasie jego tworzenia odegrało nasze otoczenie.
Związek z obcokrajowcem do najpowszechniejszych nie należy, więc z założenia budzi nadprogramowe emocje. Spotykaliśmy się z M. z różnym przyjęciem i choć żadne nie było wrogie, nie wszystkie były pomocne i sprzyjały zacieśnianiu więzi. Na szczęście ze strony najbliższych otrzymaliśmy mnóstwo wsparcia. Jeśli ktoś z Waszych znajomych spotyka się z nie-Polakiem czy nie-Słowakiem, to potraktujcie dalszą część tego wpisu jako radę, jak możecie mu pomóc, by poczuł się z Wami naprawdę dobrze. Chcę Wam bowiem przedstawić, jak wygląda nasza lista najbardziej wspierających zachowań :). A wygląda o tak:
  1. cierpliwe wsłuchiwanie się Słowaków w mój język polski, a Polaków w słowacki M. i próba zrozumienia nas, mimo że posługiwaliśmy się obcym językiem – w przypadku naszej polsko-słowackiej kombinacji (w odróżnieniu od kombinacji polsko-włoskich czy słowacko-niemieckich) można się było choć odrobinę porozumieć we własnym języku (choć uważam przekonanie o tym, że każdy Polak dogada się z każdym Słowakiem bez znajomości języka słowackiego, za bzdurę). Wierzcie mi jednak, że nie każdy miał dość cierpliwości i dość chęci, by chociaż próbować. Dziękuję tym, którzy się starali, nawet jeśli nie zawsze kończyło się to zrozumieniem :) (vide: mój cudowny teść :))
  2. cierpliwe wsłuchiwanie się Słowaków w mój język słowacki, a Polaków w polski M. :) – cóż, powiedzmy sobie szczerze, nie od razu Rzym zbudowano i nie od razu wszystko, co wygadywaliśmy z M. w tym drugim języku, było zrozumiałe, choćby ze względu na naszą wymowę :) (do dziś pamiętam wielkie oczy słowackiej koleżanki, gdy powiedziałam, że byliśmy na chacie, ale wymówiłam to słowo przez „h” zamiast „ch”, co w języku słowackim ma wielkie znaczenie, i ona kompletnie nie wiedziała, co to jest „hata” :)). Byli tacy, którzy się z nas śmiali i żartowali z naszych nowo nabytych umiejętności, podcinając nam skrzydła. Byli też tacy (szczęśliwie znakomita większość :)), którzy doceniali trud włożony w naukę języka i chęć porozumienia się z nimi
  3. ciekawość świata, z którego pochodzimy – nie oczekuję, że Polska będzie interesująca dla każdego Słowaka, a Słowacja dla Polaka, ale na pewno łatwiej nam było, zwłaszcza na początku, wejść w rozmowę, gdy nasze pochodzenie i rzeczywistość, która nas ukształtowała, nie były naszemu rozmówcy obojętne, ale dostrzegał różnice między nami i był ich ciekawy
  4. ciekawość nas jako ludzi, a nie traktowanie nas wyłącznie jako ciekawostki przyrodniczej – to już kolejny stopień wtajemniczenia :); ten miły moment, gdy nasze nowe otoczenie dostrzegało w nas kogoś więcej niż tylko obcokrajowca i chciało nas też poznać jako ludzi, z naszymi zainteresowaniami, talentami, marzeniami
  5. chęć poznania tego drugiego świata, czyli Polski przez Słowaków i Słowacji przez Polaków – zarezerwowane tylko dla najbliższych znajomych; niesamowicie doceniam tych naszych przyjaciół, którym chciało się dla nas przejechać ten tysiąc kilometrów i zobaczyć, jak żyjemy, skąd pochodzimy, poznać trochę nasz kraj
  6. otwartość na inną kulturę – ten punkt zostawiłam sobie na koniec, bo dotyczy przede wszystkim naszych rodzin, zwłaszcza rodziców. Nasi rodzice musieli się wykazać niesamowitą otwartością, by nas przyjąć, by pokochać nową kulturę, której sobie nie wybrali, by dostrzec przede wszystkim bogactwo płynące z międzynarodowego związku ich dziecka, a nie trudności, które taki związek ze sobą niesie. Podziwiam ich za odwagę i brak uprzedzeń, bo przecież na pewno się bali, co tak mocno uświadomiła mi sobotnia rozmowa z mamą pana młodego. Byli jednak ponad tym.
Ako často sa Vám podarí spoznať nejaký pár a o dva týždne neskôr sa zabávať na jeho svadbe? Nám sa to vlastne stalo :). On – Poliak, ona ... – Azerka. Z Baku. Áno, toho Baku nad Kaspickým morom. Vzdialeného od poľského pobrežia 3500 km. Naša necelá tisícka popri tom vyzerá dosť skromne :). Ale práve tá podoba životných volieb nás k sebe pritiahla natoľko, že sme sa s M. mohli zúčastniť ich svadby. Samotný príbeh nášho stretnutia je nabitý všakovakými hrami náhody, nie o tom však chcem dnes písať.
Dnes, 29. októbra oslavujeme s M. tretie výročie našej svadby. Stále máme ďaleko k tomu, aby sme boli špecialistami na medzinárodné manželstvá, škola, do ktorej sme sa pred tromi rokmi zapísali, je doživotná, ale na svadbe našich nových priateľov sme tak trochu vystupovali v úlohe expertov na tieto záležitosti :). Početné rozhovory s rodinou ženícha mi opäť raz pripomenuli, aké sú základy nášho dvojkultúrového vzťahu, ale tiež ma priviedli k úvahe nad úlohou, akú v čase jeho zrodu zohralo naše okolie.
Vzťah s cudzincom nepatrí k najbežnejším, nuž zo svojej podstaty vzbudzuje špeciálne emócie. Stretávali sme sa s M. s rôznym prijatím, a hoci žiadne nebolo nepriateľské, nie všetky boli nápomocné a priali zintenzívneniu vzťahu. Našťastie, od strany našich najbližších sme dostali množstvo podpory. Ak sa niekto z Vašich známych stretáva z ne-Poliakom či ne-Slovákom, považujte ďalšiu časť textu za radu, ako mu môžete pomôcť, aby sa s Vami cítil skutočne dobre. Chcem Vám totiž predstaviť náš zoznam najlepších podporných reakcií :). Vyzerá nasledovne:
  1. trpezlivé načúvanie mojej poľštine zo strany Slovákov a slovenčine M. zo strany Poliakov a snaha o porozumenie nas, napriek tomu, že sme používali cudzí jazyk – v prípade našej poľsko-slovenskej kombinácie (na rozdiel od kombinácií poľsko-talianskych či slovensko-nemeckých) sa možno aspoň trochu dorozumieť vo vlastnom jazyku (hoci považujem za nezmysel presvedčenie o tom, že každý Slovák sa dorozumie s každým Poliakom bez znalosti poľštiny). Verte mi však, že nie každý má dosť trpezlivosti či prinajmenšom snahy skúšať to. Vďaka patrí tým, ktorý sa snažili, hoci nie vždy sa to skončilo pochopením :) (viď môj úžasný svokor :))
  2. trpezlivé načúvanie mojej slovenčine zo strany Slovákov a poľštine M. zo strany Poliakov :) – nuž, povedzme si úprimne, Rím tiež nepostavili za jeden deň, a nie všetko, čo sme s M. rozprávali v tom druhom jazyku bolo zrozumiteľné, už len s ohľadom na našu výslovnosť :) (do dnes si pamätám na veľké oči slovenskej kamarátky, keď som jej povedala, že sme boli na chate, ale vyslovila som to slovo s „h” namiesto „ch”, čo má v slovenčine veľký význam, a ona vôbec netušila, čo je to „hata” :)). Boli takí, ktorí sa z nás smiali a žartovali z našich nových zručností, čím nám neraz brali vietor z plachiet. Boli tiež takí (našťastie, významná väčšina :)), ktorí si cenili námahu vloženú do učenia sa jazyka a snahu o dorozumievanie sa s nimi
  3. zaujímanie sa o svet, z ktorého pochádzame – neočakávam, že Poľsko bude zaujímavé pre každého Slováka a Slovensko pre Poliakov, ale určite nám bolo ľahšie, zvlášť na začiatku, nadviazať rozhovor, keď náš pôvod a svet, ktorý nás vyformoval, neboli našim spoločníkom ľahostajné, keď si všímali rozdiely medzi nami a boli na ne zvedaví
  4. záujem o nás ako o ľudí, a nie zaobchádzanie s nami ako s prírodnými zaujímavosťami – to je už ďalšia úroveň prijatia :); ten milý moment, keď v nás naše nové okolie videlo viac ako len cudzinca a chcelo nás tiež spoznať ako ľudí, s našimi záujmami, talentmi, snami
  5. snaha spoznať ten druhý svet, čiže Poľsko Slovákmi a Slovensko Poliakmi – zarezervovaná len pre najbližších priateľov; neuveriteľne si vážim tých našich priateľov, ktorým sa kvôli nám zachcelo precestovať tú tisícku kilometrov a vidieť ako žijeme, odkiaľ pochádzame, trochu spoznať naše krajiny
  6. otvorenosť na inú kultúru – tento bod som si nechala na koniec, lebo sa týka predovšetkým našich rodín, zvlášť rodičov. Naši rodičia museli ukázať úžasnú otvorenosť, aby nás prijali, aby si obľúbili tú novú kultúru, ktorú si sami nevybrali, aby hľadeli predovšetkým na bohatstvo plynúce z medzinárodného vzťahu ich dieťaťa, a nie ťažkosti, ktoré taký vzťah so sebou nesie. Obdivujem ich za odvahu a nezaujatosť, pretože isto sa báli, čo som si tak silno uvedomila počas sobotného rozhovoru s mamou ženícha. Boli však nad tým. 



wtorek, 30 września 2014

Zakręty językowe / Jazykové zákruty

Gdyby mojego polskiego tatę poznał jakiś mój kolega, który ma podobne zainteresowania sportowe, wyobrażam sobie, że dialog między nimi wyglądałby następująco:

Kolega: Dzień dobry panu.
Tata: Cześć Kolego [oczywiście tu padłoby rzeczywiste imię Kolegi].
K: Pana ulubiony sport to pływanie? Ja też uwielbiam pływać! Często Pan chodzi na basen, panie Marku?
T: Wiesz co, co niedzielę przepływam 80 długości, 2000 metrów.

Ok, ok, wiem, że kompletnie nie rozumiecie, do czego zmierzam, ale za chwilę wszystko się wyjaśni. Przeczytajcie teraz analogiczny dialog (rzeczywisty) mojego znajomego z tatą słowackim (tylko dyscyplina sportowa inna, bo słowacki tata lubi co innego niż polski :) ).

Kolega: Dzień dobry.
Tata: Dzień dobry.
K: Biegasz maratony? Na którym byłeś ostatnio?
T: Ostatnio brałem udział w bratysławskim. Byłeś tam? Jaki miałeś czas?

Te dwa krótkie dialogi to esencja tego, co było dla mnie na Słowacji jedną z najtrudniejszych rzeczy i do dzisiaj sprawia mi kłopot ;) – kwestia zwrotów grzecznościowych i bezpośredniości w rozmowie z ludźmi obcymi/starszymi/wymagającymi większego szacunku itd. Otóż na Słowacji istnieją tylko dwie formy zwracania się do kogoś – tzw. „vykanie” i „tykanie”, czyli mówienie per „wy” (odpowiednik naszego Pan/Pani, tyle że Słowacy posługują się tu po prostu liczbą mnogą w drugiej osobie) i per „ty” (czyli po imieniu w liczbie pojedynczej). Ktoś może powiedzieć, że czego tu niby brakuje, ale uwierzcie mi –brakuje i to bardzo! Brakuje mi formy pośredniej, czyli tego pięknego zwrotu: „Pani Aniu…”, „Panie Krzysztofie…”, „Pani Kasiu…”, który można zastosować w połowie drogi – gdy już kogoś lepiej znamy, ale z różnych względów (np. ze względu na wiek) nie wypada mówić do niego po imieniu. Tymczasem na Słowacji mam do wyboru albo bardzo oficjalne „proszę Pani/proszę Pana” albo mówienie na „ty”. W jakiej sytuacji przydałaby się taka „pani Ania”? Otóż jak wspomniałam, „wykanie” ma wyraźnie formalny charakter. Gdy zaręczyłam się z M., oczywiste stało się też zbliżenie do całej jego rodziny. Moi kochani przyszli teściowie zaproponowali mi przejście na „ty” (co nie zawsze musi mieć miejsce w rodzinie – zwłaszcza w starszym pokoleniu; moi teściowie do dziś mówią per „wy” do swoich teściów). Pojawił się jednak kłopot – wiadomo, że po ślubie nie mówiłabym do nich po imieniu, więc szkoda to wprowadzać na te kilka miesięcy. Rozwiązanie? Rodzice M. wymyślili, żebym od razu zwracała się do nich per „mama”, „tata” (na 10 miesięcy przed oficjalnym wejściem do rodziny!). Ach, jak ja wtedy marzyłam, żebym mogła się do nich zwracać: „pani Aniu”, „panie Marianie”!!! Z jednej strony był to dla mnie zaszczyt i wyróżnienie, z drugiej – prawdziwa udręka :). Bo ja z natury zwracam się do innych raczej oficjalnie, zachowuję taki dystans słowny (jak to do licha nazwać? :)) i nie przychodzi mi łatwo zbliżenie w formie przejścia na „ty”. A tu nie dość, że na „ty”, to jeszcze na „mama”, „tata” przed ślubem! Oczywiście stałam się po tym wydarzeniu mistrzem formy bezosobowej ;), ale też zrozumiałam, że prędzej czy później będę się musiała nauczyć tego, co narzuca język słowacki, czyli bardziej bezpośredniego kontaktu. Po tych 3 latach przyznaję, moje umiejętności rosną, ale… do dziś pytam dyskretnie M. przy nowo poznanych ludziach, czy mam im „tykać” czy „wykać” ;).

PS.
  M. po przeczytaniu tego posta stwierdził, że zacytowana we wstępie rozmowa (ta rzeczywista) nawet jak na słowackie warunki stanowiła pewne ekstremum ;) (jeśli chodzi o tempo przejścia na „ty”). Ale nie zmieniłam tego przykładu, bo i tak – takie ekstrema zdarzają się znacznie częściej właśnie na Słowacji :).



Keby môjho poľského tatu spoznal nejaký môj kamarát, ktorý má podobné športové záujmy, predstavujem si, že dialóg medzi nimi by vyzeral nasledovne:

Kamarát: Dobrý deň.
Tata: Ahoj Kamarát [tu by, samozrejme, padlo meno Kamaráta].

K: Plávanie je Váš obľúbený šport? Ja mám tiež veľmi rád plávanie! Pán Marek, chodíte často na bazén?
T: Vieš čo, každú nedeľu preplávam 80 dĺžok, 2000 metrov.


Ok, ok, viem, že kompletne nerozumiete kam mierim, ale o chvíľu sa všetko vysvetlí. Prečítajte si teraz analogický dialóg (skutočný) môjho známeho so slovenským tatom (iba športová disciplína bude iná, lebo slovenský tato má rád niečo iné ako poľský :) ).

Kamarát: Dobrý deň.
Tata: Dobrý deň.

K: Behávaš maratóny? Na akom si naposledy bol?
T: Naposledy som bol na bratislavskom. Bol si tam? Aký si mal čas?

Tie dva krátke dialógy sú podstatou toho, čo bolo pre mňa na Slovensku jednou z najťažších vecí a dodnes mi spôsobuje problemy ;) – otázka zdvorilostných oslovení a bezprostrednosti v rozhovoroch s ľuďmi cudzími/staršími/vyžadujúcimi väčšiu úctu a pod. Na Slovensku totiž existujú iba dve formy oslovenia – tzv. vykanie, čiže oslovenie v druhej osobe množného čísla (zodpovedá poľskému Pan/Pani, ktoré sa používa v tretej osobe jednotného čísla) a tykanie (čiže oslovenie v jednotnom čísle). Niekto sa môže spýtať, čo mi tu chýba, ale uverte mi – chýba, a to veľmi! Chýba mi tá stredná forma, čiže ten veľmi pekný zvrat: „Pani Aňa…”, „Pán Krištof…”, „Pani Katka…”, ktorý možno použiť v polovici cesty – keď niekoho už poznáme lepšie, ale z rôznych dôvodov (napr. s ohľadom na vek) sa nepatrí mu tykať. Avšak na Slovensku mám na výber iba veľmi oficiálne vykanie alebo tykanie. V akej situácii by sa mi zišla taká „pani Aňa”? Ako som už spomínala, vykanie má veľmi formálny charakter. Keď sme sa s M. zasnúbili, bolo samozrejmé, že som sa zblížila takisto s celou jeho rodinou. Moji milí budúci svokrovci mi navrhli tykanie (čo sa vždy v rodine stať nemusí – zvlášť keď ide o staršie pokolenie; moji svokrovci svojim svokrovcom vykajú). Objavil sa však problém – jasné, že po svadbe by som ich neoslovovala po mene, nuž bola by škoda zaužiť to na dobu niekoľkých mesiacov. Riešenie? Rodičia M. vymysleli, aby som ich hneď začala oslovovať „mama” a „tata” (10 mesiacov pred oficiálnym vstupom do rodiny!). Ach, ako som vtedy snívala o tom, aby som ich mohla oslovovať „pani Anička”, „pán Marián”!!! Na jednej strane to bola pre mňa pocta a vyznamenanie, na druhej – skutočné utrpenie :). Lebo ja druhých ľudí prirodzene oslovujem skôr oficiálne, zachovávam si taký slovný odstup (ako to dokelu inak nazvať? :)) a nie je pre mňa ľahké priblíženie vo forme tykania. A tu ešte nestačí tykanie, ale prechod na „mama”, „tata” pred svadbou! Samozrejme, stala som sa po tejto udalosti majstrom neosobnej formy ;), ale tiež som pochopila, že skôr či neskôr sa budem musieť naučiť tomu, čo odo mňa vyžaduje slovenčina, čiže bezprostrednejšiemu kontaktu. Po tých troch rokoch priznávam, že moje schopnosti rastú, ale... dodnes sa diskrétne pýtam M. pri čerstvo spoznaných ľuďoch, či im mám tykať alebo vykať ;).

P.S. M. po prečítaní postu skonštatoval, že ten rozhovor citovaný na začiatku (ten skutočný) je istým extrémom aj na slovenské podmienky ;) (pokiaľ chodí o rýchlosť prechodu na tykanie). Nezmenila som však ten príklad, lebo aj tak – také extrémy sa oveľa častejšie pritrafia práve na Slovensku :).

czwartek, 28 sierpnia 2014

Decyzje / Rozhodnutia

Ten post rodził się w bólach. Zabierałam się do niego przez kilka dni, napisałam przynajmniej pięć pierwszych akapitów. Dlaczego? Bo niedawno moje serce na chwilę stanęło, spotkało mnie w życiu doświadczenie, które już na zawsze we mnie zostanie i będzie je widać gdzieś w kąciku moich oczu. I nie potrafię się od niego oderwać, by pisać o czymś typowo słowacko-polskim, a nie chcę się też w nie zanurzyć. Dlatego ostatecznie dziś będzie o miłości. Bo w tej upatruję lekarstwa na największe nawet cierpienie.

Przenieśmy się w czasie. Nie wiedzieć czemu, wszystkie decyzje, mające kluczowy wpływ na moje życie, podejmowałam w zimie. Dlatego przypomnę Wam najpierw ten najzimniejszy poznański weekend zimy 2009/2010, ostatni styczniowy, -25 stopni (tak, tak, już raz opisany, o tu :)). Pierwsze spotkanie z M., gdy już wiedzieliśmy, że coś między nami iskrzy. Mnóstwo wątpliwości, wahanie, rozdarcie. I zaufanie uczuciu, które musiało już między nami kiełkować, choć żadne z nas nie zdawało sobie z tego w pełni sprawy. Zero kalkulacji, tylko decyzja, pod którą obydwoje się podpisaliśmy, zobowiązując się tym samym do wspólnego wysiłku na rzecz jej powodzenia.

I inny zimowy dzień, 31 grudnia tego samego roku. „-Vezmes si ma?”, „-Áno”. I znowu decyzja bez zbędnego kalkulowania. Na rozważania, w którą stronę pójść, mieliśmy czas wcześniej. Pamiętam, jak jeszcze parę miesięcy przed zaręczynami pisałam w liście do przyjaciela, że nie wiem, skąd w ludziach bierze się ta pewność, że ta to Ta, że ten to Ten. Ja tej pewności wtedy nie miałam. Ale gdy przyszedł mój czas, po prostu wiedziałam. I zaufaliśmy sobie z M. nawzajem, uwierzyliśmy, że dzięki naszej wspólnej pracy pomalutku uporządkujemy ten nasz skomplikowany polsko-słowacki świat.

Ostatnia już zima to ta pierwsza po naszym ślubie, 2011/2012. I co? I znowu decyzja :). O tym, że chcemy mieć dziecko. Gdybyśmy chcieli temat rozłożyć na czynniki pierwsze, rozważyć wszystkie za i przeciw, to pewnie powinniśmy tę decyzję odsunąć w czasie. M. miał studia doktoranckie na Słowacji, ja licencjackie w Polsce, nie wiedzieliśmy, w którym państwie chcemy spędzić resztę życia i nie mieliśmy cudownej sytuacji finansowej, dzięki której bylibyśmy zabezpieczeni na lata ;). Co wiedzieliśmy? Że kochamy się tak mocno, że chcemy, by z tej miłości powstało nowe życie, część z M., część ze mnie. I że razem znajdziemy rozwiązanie każdej trudności.

Wystarczy tych wspomnień. Mam nadzieję, że nie zachęciłam nimi nikogo do podejmowania decyzji na ślepo, bez najmniejszego zastanowienia, nie taki był mój cel :). Chciałam tylko powiedzieć jedno: warto czasem zaufać Miłości. Tymczasem wracam do teraźniejszości… A w niej czeka na mnie moja pochrapująca spokojnie córka i czytający książkę mąż.


Tento príspevok sa rodil v bolestiach. Dostávala som sa k nemu niekoľko dní, napísala som prinajmenšom päť prvých odstavcov. Prečo? Pretože nedávno moje srdce sa na chvíľu zastavilo, stretla ma v živote skúsenosť, ktorá vo mne už navždy zostane a bude viditeľná niekde v kútiku mojich očí. A nedokážem sa od nej odtrhnúť a písať o niečom typicky slovensko-poľskom, no tiež sa do nej nechcem ponoriť. Preto to dnes napokon bude o láske, pretože v nej nachádzam liek aj na tie najväčšie trápenia.

Prenesme sa v čase. Neviem prečo, ale všetky rozhodnutia, ktoré majú kľúčový vplyv na môj život, som urobila v zime. Preto Vám chcem najprv pripomenúť najchladnejší poznaňský víkend zimy 2009/2010, posledný januárový, -25 stupňov (áno, áno, už som ho raz opísala tu :)). Prvé stretnutie s M., keď sme už vedeli, že niečo medzi nami iskrí. Množstvo pochybností, váhanie, zmätok. A zrazu sme uverili pocitu, ktorý už medzi nami musel klíčiť, hoci ani jeden z nás si to v plnosti neuvedomoval. Žiadne kalkulovanie, len rozhodnutie, pod ktoré sme sa obidvaja podpísali a v tej chvíli sme sa tiež zaviazali k spoločnej námahe smerom k jeho úspechu.

A iný zimný deň, 31. december toho istého roku. „Vezmeš si ma?”, „Áno”. A opäť rozhodnutie bez zbytočných kalkulácií. Na premýšľanie ktorým smerom sa vybrať sme mali čas skôr. Pamätám, ako som ešte pár mesiacov pred zásnubami písala v liste priateľovi, že neviem, kde sa v ľuďoch berie tá istota, že to je Tá pravá, že to je Ten pravý. Ja som tú istotu vtedy nemala. Ale keď prišiel môj čas, jednoducho som vedela. A s M. sme sa na seba navzájom spoľahli, uverili sme, že vďaka našej spoločnej práci dáme pomaličky do poriadku ten náš komplikovaný poľsko-slovenský svet.

Posledná zima je tá prvá po našej svadbe, 2011/2012. A čo? A opäť rozhodnutie :). O tom, že chceme mať dieťa. Keby sme chceli ten problém rozložiť na prvotné činitele, premyslieť všetky za i proti, zrejme by sme museli to rozhodnutie odložiť. M. mal doktorandské štúdia na Slovensku, ja bakalárske v Poľsku, nevedeli sme, v ktorom štáte chceme stráviť zvyšok života a nemali sme skvelú finančnú situáciu, vďaka ktorej by sme boli zabezpečení na roky dopredu ;). Čo sme vedeli? Že sa ľúbime tak veľmi, že chceme, aby z tej lásky vznikol nový život, časť zo mňa, časť z M. A že spolu nájdeme riešenie na každú ťažkosť.

Dosť už tých spomienok. Dúfam, že som nimi nikoho nepovzbudila k rozhodovaniu sa naslepo, bez najmenšieho premyslenia, to nebolo mojim cieľom :). Chcela som povedať jedno: niekedy sa oplatí dôverovať Láske. No a teraz sa vraciam k prítomnosti... A v nej na mňa čaká pokojne driemkajúca dcérka a čítajúci manžel.

wtorek, 29 lipca 2014

Marzenie / Sen

Pisałam Wam już kiedyś, jakie jest moje największe marzenie? Znaleźć swoje miejsce na ziemi. Jasne, mam M., mam MN., są całym moim światem. Ale marzy mi się umieszczenie tego świata w jakimś konkretnym punkcie na mapie. Nie wymagam wiele, jakiś pokój do spania, jakiś pokój do spędzania czasu z przyjaciółmi i obowiązkowo duży stół. A wszystko to nareszcie na stałe, a nie na chwilę. Wszystko to na tyle nasze, byśmy mogli planować w tym miejscu nie tylko tę bliższą, ale i tę trochę dalszą przyszłość.

Tak, mamy mieszkanie na Słowacji, tak, mamy gdzie mieszkać w Polsce. Ale wszystko to są rozwiązania tymczasowe. Jedną nogą jesteśmy w kraju miłośników gór, drugą w kraju miłośników morza. Ciągle na rozdrożu. Paradoksalnie nie chcę z tego rezygnować. To funkcjonowanie w dwóch światach jest dla naszego małżeństwa czymś stałym, czymś, co przyjęliśmy w dniu naszego ślubu za naturalny element wspólnego życia. Te tysiące kilometrów, które raz za razem pokonujemy, da się polubić. Tę ciągłą tęsknotę trochę mniej, ale da się ją oswoić. Nie wyobrażam sobie, by nagle tego wszystkiego zabrakło. Żyjąc tylko w jednym miejscu, a rezygnując całkowicie z tego drugiego, stalibyśmy się niekompletni, ubożsi o to, co stanowi o największej trudności, ale i największym bogactwie naszego małżeństwa.

A jednak marzę o domu. O tym miejscu, do którego będziemy zawsze wracać. Gdzie na półkach będą stały wszystkie nasze książki, gdzie w szafkach znajdę wszystkie nasze garnki, a w szafach wszystkie ubrania. Z którego będę mogła co chwilę wyjeżdżać, ale też w ogóle się nie ruszać, jeśli przyjdzie mi taka ochota.

Podejmując decyzję o ślubie, daliśmy sobie czas na podjęcie decyzji o tej dalszej przyszłości. Stworzyliśmy sobie taką możliwość, by móc pomieszkać i tu, i tu, by poznać i jeden, i drugi kraj od środka, by lepiej się zrozumieć. Tyle że w małżeństwie takim jak nasze, w końcu trzeba się na coś zdecydować. I choćbyśmy nie wiem, jak bardzo chcieli, wybór jednej opcji musi odbyć się kosztem tej drugiej.

Trzymajcie kciuki, żebym umiała spełnić swoje marzenie.

Už som Vám niekedy písala o tom, aký je môj najväčší sen? Nájsť svoje miesto na zemi. Jasné, mám M., mám MN., znamenajú pre mňa celý svet. Ale snívam o tom, že ten svoj svet umiestnim v nejakom konkrétnom mieste na mape. Nechcem veľa, nejakú izbu na spanie, nejakú izbu na trávenie času s priateľmi, veľký stôl musí byť. A všetko to už konečne natrvalo, nielen na chvíľu. Všetko to natoľko naše, aby sme mohli plánovať strávenie nielen blízkej, ale aj vzdialenej budúcnosti na tom mieste.

Áno, máme byt na Slovensku, áno, máme kde bývať v Poľsku. Ale všetky tie riešenia sú dočasné. Jednou nohou sme v krajine milovníkov hôr, v druhom v krajine milovníkov mora. Stále na pomedzí. Paradoxne, nechcem sa toho vzdať. To fungovanie v dvoch svetoch je pre naše manželstvo niečím stálym, niečím, čo sme prijali v deň našej svadby za prirodzený prvok spoločného života. Tie tisícky kilometrov, ktoré neustále prekonávame, si možno obľúbiť. Tú stálu clivotu trochu menej, ale dá sa s ňou osvojiť. Neviem si predstaviť, že by to všetko náhle zmizlo. Život na jednom mieste a úplné opustenie toho druhého by nás učinilo nekompletnými, chudobnejšími o to, čo je našou najväčšou ťažkosťou, ale tiež najväčším bohatstvom nášho manželstva.

Jednako však snívam o dome. O tom mieste, na ktoré sa vždy budeme vracať. Kde budú na poličkách všetky naše knižky, kde budú v skrinkách všetky naše hrnce a v skriniach všetky šaty. Z ktorého budem môcť často vycestovať, ale z ktorého sa nebudem musieť pohnúť, ak nebudem mať na to chuť.

Pri rozhodovaní sa o svadbe sme si dali čas na rozhodnutie o našej budúcnosti. Vytvorili sme si takú možnosť, aby sme mohli chvíľu bývať tu aj tam, spoznať jeden i druhý štát zvnútra, aby si lepšie porozumieť. Akurát, že v manželstve ako je naše sa treba nakoniec nejako rozhodnúť.  A akokoľvek by sme sa snažili, výber jednej možnosti musí byť na úkor tej druhej.

Držte teda palce, aby som si dokázala splniť svoj sen.

niedziela, 29 czerwca 2014

Trudne pytanie / Ťažká otázka

Zanim zasiadłam do pisania tego posta, zadałam sobie trudne pytanie: co podoba mi się w Słowacji/Słowakach najbardziej? Niby odpowiedź na nie nie powinna nastręczać tak wielu kłopotów, bo przecież tych pozytywnych rzeczy umiem wymienić całkiem sporo, ale po pierwsze: trudno się zdecydować na to „naj”, a po drugie: przyznaję, jestem Polką dumną z własnej polskości, nie tak łatwo jest znaleźć coś, co przebije też moje polskie doświadczenia.
W decyzji pomógł mi ślub kuzynki M., na którym bawiliśmy się w minioną sobotę, a dokładniej jedno wydarzenie, które do dziś mam przed oczami. Otóż miałam przyjemność uczestniczyć w najpiękniejszej ceremonii oczepin, jaką dotychczas widziałam nie tylko na Słowacji, ale i w Polsce. Zanim jednak napiszę, co było w niej takiego szczególnego, wyjaśnię krótko, jak to wygląda w Polsce. Pannie młodej zdejmuje się welon, pan młody ściąga muszkę, zasłania się im oczy. Wokół niej ustawiają się w kole panny, wokół niego – kawalerzy, tańcząc w rytm muzyki. Gdy muzyka się kończy, panna młoda wręcza swój welon jednej z panien, a pan młody swoją muszkę jednemu z kawalerów. Ot, teraz ich kolej, by wyjść za mąż/ożenić się. Jest wesoło, może trochę refleksyjnie, ale nie ma tu magii.
A jak wyglądała wspomniana słowacka ceremonia? Około północy przyciemniono światła, po czym na salę wszedł osobliwy pochód. Najpierw pan młody ubrany w strój ludowy w otoczeniu dwóch ludowych akordeonistów, następnie panna młoda w zielonym wianku na głowie, ubrana w tradycyjną suknię ludową, otoczona przez orszak złożony z żon i panien, niosących w ręku zapalone świece i śpiewających smutne pieśni o pożegnaniu z rodzicami i czasem beztroski i zabawy. Potem para młoda usiadła obok siebie na krzesłach, a towarzyszący im ludzie kontynuowali śpiew. Te proste, silne głosy trafiały do serc wszystkich obecnych na sali, pozwalały się na chwilę zatrzymać, zastanowić nad swoją przeszłością, zamyślić nad przyszłością… Gdy słowa pieśni wybrzmiały do końca, nastąpił moment typowy dla słowackich oczepin – przy pannie młodej pojawił się szwarny młodzieniec z siekierką w dłoni i zapytał: „Ej dievčina, dievčina, pýtam sa ťa ja po prvýkrát: Chceš vienok sňať alebo hlávku sťať?“ (czyli: Dziewczyno, dziewczyno, pytam po raz pierwszy: Chcesz oddać wianek, czy stracić głowę?). Słowacka panna młoda oczywiście odpowiada w takiej chwili przekornie, że woli, by ją ścięto ;), ale za trzecim razem dobrowolnie godzi się na oddanie wianka. Tak było i tym razem. Po czym jedna z dwóch starszych kobiet zdjęła pannie młodej zielony wianek, a na jego miejsce nałożyła zdobny czepiec, w pasie zaś przewiązała jej wyszywany fartuch. Ponownie rozległ się dźwięk podniosłej pieśni. Obrzęd przejścia został zakończony – panna młoda z panienki stała się panią, z dziewczyny żoną. Potem jeszcze nastąpił radosny taniec młodej pary, następnie przed młodymi zatańczyły też i zaśpiewały panny z orszaku, na koniec zaś cały pochód uroczyście wyprowadził młodą parę z sali „do sypialni”, śpiewając pieśń o „małym Janku, którego oboje chcą” :)…
Rozpisałam się. Szkoda, że nie mogliście w tym uczestniczyć. Ale jak zatem brzmi odpowiedź na to trudne pytanie, które sobie postawiłam? Najbardziej zachwyca mnie na Słowacji życie tradycją. Ze względu na historię słowackiego narodu, bardzo wyraźnie jest tu zarysowane zróżnicowanie regionalne, a każdy region ma odrębny strój ludowy, muzykę, tańce. Ludzie nie odcinają się od tych tradycji, lecz przeciwnie – kultywują je. Można tu spotkać mnóstwo festiwali folklorystycznych, na śluby chętnie zaprasza się kapele ludowe, oczepiny są organizowane w opisany przeze mnie, tradycyjny sposób. W jednym ze starszych postów wspominałam też o pieśniach ludowych – są tu żywe, znane, śpiewane. Ludzie chętnie się przy nich bawią, opowiadają przez nie stare prawdy, aktualne w czasach naszych dziadów i pradziadów, aktualne i dzisiaj. Powrót do korzeni, do źródeł nie jest tu czymś zabawnym, przebrzmiałym czy lekko egzotycznym, jak może nieraz postrzega się to w wielkich polskich miastach. Nie jest też wyłącznie domeną ludzi starych. Jest łącznikiem z przeszłością, symbolem ciągłości historii, zaakceptowaniem swojej słowackiej tożsamości, wywodzącej się z ziemi. Piękne.

I my mieliśmy przyjemność przymierzyć tradycyjny strój ludowy. Tu w kroju z Detvy.
Aj my sme mali to šťastie a vyskúšali sme si tradičný ľudový kroj.
Tu sme v detvianskom kroji.

Pred tým, ako som si sadla a začala písať tento príspevok, položila som si ťažkú otázku: čo sa mi najviac páči na Slovensku/Slovákoch? Odpoveď na ňu by možno nemala spôsobiť veľa problémov, veď tých pozitívnych vecí dokážem vymenovať dosť veľa, ale po prvé: je ťažké vybrať si to „naj”, a po druhé: priznám sa, že som Poľka hrdá na svoju vlastnú poľskosť a nie je pre mňa ľahké nájsť niečo, čo by predčilo moje poľské skúsenosti. Pri rozhodovaní mi pomohla svadba sesternice M. na ktorej sme sa zabávali minulú sobotu, a konkrétne jeden zážitok, ktorý mám dodnes pred očami. Mala som totiž to potešenie zúčastniť sa najkrajšieho obradu začepčenia, aký som doteraz videla, a to nielen na Slovensku, ale i v Poľsku. Kým však prejdem k tomu, čo na ňom bolo také výnimočné, v krátkosti objasním, ako to vyzerá v Poľsku. Neveste sa odníme závoj, ženíchovi motýlik, zakryjú sa im oči. Okolo nevesty sa postavia slečny, okolo ženícha mládenci a tancujú do rytmu hudby. Keď hudba utíchne, nevesta dáva svoj závoj do rúk jednej slečny a ženích svoj motýlik jednému z mládencov. Nuž a teraz sú oni na rade, aby sa vydali a oženili. Je to veselé, možno trochu hĺbavé, ale mágia v tom nie je.
A ako vyzeral spomínaný slovenský obrad? Okolo polnoci sa spravilo v sále prítmie a doň vošiel výnimočný sprievod. Najprv ženích, oblečený do ľudového kroja, sprevádzaný dvomi ľudovými harmonikármi, po ňom nevesta so zeleným vienkom na hlave, oblečená do tradičných ľudových šiat, obkolesená zástupom vydatých žien a dievčat so zapálenými sviečkami v rukách, ktoré spievali smutné piesne o rozlúčke s rodičmi a s obdobím bezstarostnosti a zábavy. Potom mladý pár zasadol vedľa seba na stoličkách a sprevádzajúci pokračovali v speve. Tie prosté, mocné hlasy smerovali do sŕdc všetkých prítomných v miestnosti, dovolili na chvíľu sa zastaviť, premýšľať nad svojou minulosťou, zamyslieť sa nad budúcnosťou... Keď slová piesní dozneli do konca, nadišiel typický moment slovenského začepčenia – pri neveste sa objavil švárny mládenec so sekerkou v ruke a spýtal sa: „Ej dievčina, dievčina, pýtam sa ťa ja po prvýkrát: Chceš vienok sňať alebo hlávku sťať?“. Slovenská nevesta samozrejme v tomto momente nesúhlasí a odpovedá, že chce, aby ju sťali ;), ale po treťom zopakovaní dobrovoľne odovzdáva vienok. Tak to bolo i tentokrát. Následne jedna z dvoch starších žien odňala neveste zelený vienok a na jeho miesto dala ozdobný čepiec, na pás jej uviazala vyšívanú zásteru. Opäť sa rozľahol zvuk vznešenej piesne. Obrad prechodu sa skončil – nevesta sa stala zo slečny paňou, z dievčaťa ženou. Potom ešte nasledoval radostný tanec mladomanželov, po ňom pred nimi zatancovali a zaspievali dievčatá zo sprievodu a na koniec celý zástup vyprevadil mladých zo sály do „spálne”, spievajúc pieseň o „malom Jankovi, ktorého obaja chcú” :)...
Rozpísala som sa. Škoda, že ste sa toho nemohli zúčastniť. Ale ako teda znie odpoveď na tú ťažkú otázku, ktorú som si položila? Najviac na Slovensku žasnem nad životom s tradíciou. Vzhľadom na históriu slovenského národa sú tu veľmi výrazne zreteľné regionálne rozdiely a každý región má svoj vlastný ľudový kroj, hudbu, tance. Ľudia sa neodťahujú od tých tradícií, skôr naopak – kultivujú ich. Môžete sa tu stretnúť s množstvom folklórnych festivalov, na svadby sú často pozývané ľudové kapely, začepčenie sa organizuje tak, ako som to opísala, tradične. V jednom zo starších príspevkov som tiež písala o ľudových piesňach – sú tu živé, známe, spievané. Ľudia sa pri nich radi zabávajú, rozprávajú v nich staré pravdy, aktuálne v časoch našich dedov i pradedov, aktuálne aj dnes. Návrat ku koreňom, k prameňom nie je niečim zábavným, zastaraným či mierne exotickým, ako je to možno neraz vnímané vo veľkých poľských mestách. Nie je tiež výlučne doménou starých ľudí. Spája s minulosťou, je symbolom kontinuity histórie, prijímaním svojej slovenskej identity, pochádzajúcej zo zeme. Krásne.



sobota, 31 maja 2014

Cztery miliony dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć tysięcy dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć / Štyrimiliónydeväťstodeväťdesiatdeväťtisícdeväťstodeväťdesiatdeväť

Jesteście ze mną od roku, trochę już mnie znacie. Dziś poznacie mnie odrobinę lepiej, bo w końcu nie da się tego bloga oddzielić od mojego życia. A w tym życiu właśnie kończę drugie studia. Dla tych, co nie wiedzą, studiuję wokalistykę jazzową. Wczoraj złożyłam w dziekanacie pracę licencjacką, za 2 tygodnie mam recital dyplomowy. Trudno mi myśleć o czymś innym niż akademia, skupić się na czymkolwiek niezwiązanym z moim dyplomem. I może powinnam powiedzieć: „całe szczęście, że tak jest”, bo właśnie to zainspirowało mnie do napisania dzisiejszego posta :).
Wiecie, jaki jest temat mojej pracy licencjackiej? „Izolacja polityczna Czechosłowacji a rozwój słowackiego jazzu”. Większość pewnie pomyśli: „O zgrozo!”, ale spokojnie, nie będę wdawać się w szczegóły :). Chcę napisać co innego. Chcę napisać, za co jestem wdzięczna mojemu mężowi, mojemu Słowakowi. Sami spójrzcie, nawet temat pracy licencjackiej mu zawdzięczam :).
Nie chcę tu pisać o rzeczach oczywistych, bo te widać jak na dłoni – kochający mąż, cudowna córka, znajomość ciekawego języka, dzięki temu nietypowa praca. Ale poślubienie Słowaka przyniosło jeszcze mnóstwo innych fajnych rzeczy, których przybywa z każdym dniem wspólnego życia. Z tych codziennych drobiazgów – dzięki M. mój świat poszerzył się o mnóstwo nowych książek (przykład: na 14 pozycji, które znalazły się w bibliografii do mojego licencjatu, 12 było po słowacku lub po angielsku, ale słowackiego autorstwa). Poznałam kilku świetnych muzyków słowackich (w tym jazzmani, o których pisałam – Peter Lipa, Laco Déczi, warto posłuchać :)). W naszej kuchni zdarzają się czasem typowo słowackie potrawy (pyszny makaron z twarogiem albo Bożonarodzeniowa kapustnica), dostajemy też od słowackich rodziców ichnie przysmaki (pikant, czyli taki sos paprykowy, kwaśna kapusta z kiełbasą). Na olimpiadach zdobywamy więcej medali (bo polsko-słowackie), mamy razem świetnych hokeistów (słowackich) i świetnych siatkarzy (polskich), a osobno każde z nas mogłoby kibicować tylko jednej z tych drużyn. Mamy w naszej polsko-słowackiej ojczyźnie i morze, i wysokie góry, i jeziora polodowcowe i gorące źródła.
Mogłabym tak jeszcze długo wymieniać, ale to ciągle nie wszystko. Są też rzeczy zupełnie niewidoczne z zewnątrz, które jednak sama bardzo wyraźnie dostrzegam. Dzięki M. wiem, że świat nie kończy się na Polsce. Wiem, co dzieje się w polityce słowackiej, wiem co nieco o czeskiej. Mam w sobie taką ciekawość tego, co za miedzą. Mam w sobie też więcej empatii w stosunku do ludzi, którzy są nowi w moim środowisku, bo wiem z własnego doświadczenia, jak bardzo taki człowiek potrzebuje wsparcia i ciepłego przyjęcia. Staram się w mniejszym stopniu ulegać stereotypom, bo przecież większość tego, co mówi się na Słowacji o Polakach, a w Polsce o Słowakach, to nieprawda. Moja rodzina uczy się otwartości na nową kulturę, inny język (żebyście wiedzieli, jak moja mama dobrze rozumie język słowacki!). W głowie mam mnóstwo pomysłów, jak przybliżyć Polakom słowacką kulturę. Cieszę się, że polska tradycja staje się dla mnie bardziej zrozumiała, gdy opowiadam o niej na Słowacji. Łatwiej mi zdefiniować własną polskość. Może to ostatnie jest zresztą najciekawsze, bo spotkanie ze Słowakiem uczy mnie… bycia Polką. Szacunku dla mojego kraju, docenienia tego, co dobre, rozsądnego stosunku do tego, co jeszcze wymaga poprawy, świadomego istnienia – znajomości historii, tradycji…

Uff! Kto by pomyślał, że taki jeden Słowak w życiu Polki tyle może :). Gdyby ktoś chciał się przekonać na własnej skórze – niech się pospieszy! Jeśli Słowaków jest 5 milionów, to zostało już tylko 4 999 999! 


Ste so mnou už rok, trochu ma poznáte. Dnes ma spoznáte o trošku viac, lebo koniec koncov, tento blog nemožno oddeliť od môjho života. A v tom živote práve končím druhé štúdium. Pre tých, ktorí nevedia: študujem džezový spev. Včera som na dekanáte odovzdala bakalársku prácu, o dva týždne mám diplomový recitál. Ťažko sa mi premýšľa o niečom inom ako o akadémii, ťažko sa koncentruje na čokoľvek, čo nie je spojené s mojim štúdiom. A možno by som mala povedať: „našťastie to tak je”, lebo práve to ma inšpirovalo k dnešnému príspevku :).
Viete, aká je téma mojej bakalárskej práce? „Politická izolácia Československa a rozvoj slovenského džezu”. Väčšina si iste pomyslí: „Hrôza!”, ale nebojte sa, nebudem zachádzať do detailov :). Chcem napísať niečo iné. Chcem napísať, za čo som vďačná môjmu mužovi, môjmu Slovákovi. Sami vidíte, že mu vďačím ešte aj za tému svojej bakalárskej práce :).
Nechcem písať o samozrejmostiach, lebo tie sú viditeľné ako na dlani – milujúci manžel, čarovná dcérka, poznanie zaujímavého jazyka spojené s netypickou prácou. Ale manželstvo so Slovákom prinieslo ešte množstvo iných fajn vecí, ktoré pribúdajú každým dňom nášho spoločného života. K tým každodenným drobnostiam – vďaka M. sa môj svet rozšíril o množstvo nových knižiek (príklad: zo 14 titulov, ktoré sú uvedené v bibliografii mojej bakalárky, bolo 12 po slovensky alebo po anglicky, ale od slovenského autora). Spoznala som niekoľko vynikajúcich slovenských hudobníkov (v tom džezmenov, o ktorých som písala – Peter Lipa, Laco Déczi, treba si vypočuť :)). V našej kuchyni sa občas pritrafia typické slovenské jedlá (výborné slíže s tvarohom alebo vianočná kapustnica), dostávame tiež od slovenských rodičov ich chuťovky (pikant, čiže taká papriková omáčka, kyslá kapusta s klobásou). Na olympiádach získavame viac medailí (veď poľsko-slovenské), máme spolu skvelých hokejistov (slovenských) aj skvelých volejbalistov (poľských), pričom sami by sme mohli fandiť iba jednému tímu. Máme v našej poľsko-slovenskej vlasti aj more, aj vysoké hory, aj ľadovcové jazerá, aj horúce pramene.
Mohla by som takto ešte dlho vymenúvať, ale to stále nie je všetko. Sú tiež veci, ktoré zvonku vôbec nevidieť, ale ja sama ich veľmi výrazne vnímam. Vďaka M. viem, že svet sa nekončí v Poľsku. Viem, čo sa deje v slovenskej politike, aj čo-to o českej. Mám v sebe takú zvedavosť na to, čo je za hraničným kameňom. Mám v sebe tiež viac empatie vo vzťahu k ľuďom, ktorí sú noví v mojom prostredí, pretože viem z vlastnej skúsenosti, ako veľmi taký človek potrebuje podporu a srdečné prijatie. Snažím sa menej podliehať stereotypom, pretože väčšina toho, čo sa hovorí na Slovensku o Poliakoch a v Poľsku o Slovákoch je nepravda. Moja rodina sa učí otvorenosti voči novej kultúre, inému jazyku (keby ste vedeli, ako moja mama dobre rozumie slovenčine!). V hlave mám mnoho nápadov, ako priblížiť Poliakom slovenskú kultúru. Teším sa, že hlbšie rozumiem poľským tradíciam, keď o nich rozprávam na Slovensku. Je pre mňa ľahšie zadefinovať moju poľskosť. Tá ostatná vec je možno najzaujímavejšia, pretože stretnutie so Slovákom ma učí... byť Poľkou. Rešpektu voči mojej krajine, uznania pre to, čo je dobré, rozumného vzťahu voči tomu, čo ešte potrebuje vylepšiť, uvedomelosti – poznania dejín, tradície...

Uff! Kto by si bol pomyslel, čo dokáže taký jeden Slovák v živote Poľky :). Keby sa o tom chcel niekto presvedčiť na vlastnej koži, nech sa poponáhľa! Ak je Slovákov 5 miliónov, zostalo už len 4 999 999!

środa, 30 kwietnia 2014

Stan duszy / Stav duše

Nasza córka pytana po słowacku, jak się czuje, odpowiada: „Hamada!” Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego (w końcu niespełna półtoraroczne dzieci mówią przeróżne rzeczy), gdyby nie fakt, że „Hamada” to jej nazwisko. Śmiejemy się, że w przypadku małej „Hamada” to stan duszy, choć tak naprawdę całe zamieszanie wynika z tego, że po słowacku zwroty „jak się nazywasz” i „jak się masz” brzmią podobnie (ako sa voláš, ako sa máš).
Dlaczego o tym piszę? Bo MN. ma tak naprawdę bardzo niesłowackie nazwisko. Polak, przeczytawszy pierwszy akapit tego posta, pewnie niczego nie zauważy, Słowak może się zdziwić. Nasza córka przyszła na świat na Słowacji.  W kraju pań Kováčových, Novákových, Balážových, w kraju, w którym na lekcji historii młodzież uczy się o Margaret Thatcherovej, w gazecie można przeczytać o kolejnym medalu zdobytym przez Justynę Kowalczykovą, a po godzinach ludzie zaczytują się w książkach J.K. Rowlingovej. Tak, (prawie) wszystkie nazwiska żeńskie mają końcówkę „-ová”.
Początkowo brzmiało to dla mnie dość archaicznie :). W Polsce podobne sformułowania przestały być aktualne w drugiej połowie XX wieku, ale nawet w czasach, gdy obowiązywały, pozostawały raczej w sferze tradycji mówionej niż pisanej (poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale wydaje mi się, że nie pisano tych końcówek w oficjalnych dokumentach). Co ciekawe kiedyś mieliśmy nawet rozróżnienie na „Nowakowa” (gdy kobieta zamężna) i „Nowakówna” (gdy panna). Dziś jednak taką odmianę nazwiska słyszę tylko z ust mojej babci, gdy mówi o swoich koleżankach (np. pani Duszakowa).
Gdy już oswoiłam się z brzmieniem nazwisk moich słowackich znajomych, przeszłam etap buntu ;) – do dziś zupełnie nie rozumiem i złości mnie, że w oficjalnym języku (w prasie, w telewizji) należy dodawać „-ová” do nazwiska każdej kobiety, niezależnie od jej narodowości. Najśmieszniejsze było to dla mnie, gdy oglądałam olimpiadę letnią i nie było szans rozróżnić (na słuch) narodowości danej zawodniczki, bo przykładowo w takim finale biegu na 100 m startowały: Shelly-Ann Fraserová-Pryceová, Carmelita Jeterová, Veronica Campbellová-Brownová, Tianna Madisonová, Allyson Felixová, Kelly-Ann Baptisteová, Murielle Ahouréová i Blessing Okagbareová ;) (dla jasności – reprezentantki kolejno: Jamajki, USA, Jamajki, USA, USA, Trynidadu i Tobago, Wybrzeża Kości Słoniowej, Nigerii ; Słowacji, mimo słowackich nazwisk, brak ;)).
Chciałabym, żebyśmy się dobrze zrozumieli – szanuję i lubię to, że Słowaczki mają takie, a nie inne nazwiska. Nie lubię tylko zmieniania nazwisk paniom, które ze Słowacją mają niewiele wspólnego :). Niemniej jednak po okresie buntu przyszedł czas coraz większej akceptacji i sympatii dla nazwisk z końcówką „-ová” :). Nie jest to dla mnie w najmniejszym stopniu powód do żartów, ale – zachwytu, zachwytu słowacką tradycją i przynależnością do mężczyzny, którą takie nazwisko w swej wymowie niesie (przyznaję, jestem w tym temacie kompletnie nienowoczesna, lubię być kobietą mojego mężczyzny :)). Długo zastanawiałam się, jakie nazwisko przyjąć po ślubie. Nie przyjęłam końcówki „-ová” ze względów pragmatycznych i pewnej potrzeby zaakcentowania mojej polskości, skoro miałam zamieszkać na Słowacji, ale wbrew pozorom decyzja ta nie była aż tak oczywista :).
A co z naszą córką? Przyjęła nasze nazwisko, bo poza krajami słowiańskimi raczej trudno byłoby zrozumieć, dlaczego nazywa się inaczej niż mama i tata. M., choć ze smutkiem, zgodził się natychmiast, bo nasz świat nie ogranicza się tylko do jednego państwa, o czym obydwoje bardzo dobrze wiemy. Ale nie obyło się bez trudności :). Bo chociaż ślub wzięliśmy w Polsce i w akcie ślubu w rubryce „Nazwisko dzieci” wyraźnie napisano: „Hamada”, słowacki urząd wydał nam potwierdzenie zawarcia za granicą małżeństwa w wersji „ulepszonej” – z nazwiskami dzieci: dla chłopca – Hamada, dla dziewczynki – Hamadová. Skończyło się na tym, że podczas gdy ja w szpitalu dochodziłam do siebie po porodzie, M. musiał wykonać rundkę po urzędach i zaliczyć kilka rozmów telefonicznych, żeby jednak postawić na swoim (naszym). Sprawę można było rozwiązać na dwa sposoby, jeden w moim odczuciu dziwny (w akcie urodzenia byłoby napisane „Hamadová”, ale we wszystkich innych dokumentach widniałoby „Hamada”), a jeden prostszy, choć w naszym przypadku nie do końca prawdziwy – nasza córka nie miałaby w dokumentach narodowości słowackiej. I tak oto MN. stała się dla słowackiego urzędu Polką bez „-ová”, mając 50% słowackiej krwi :). Na szczęście my wiemy, jak to z tą naszą małą Słowianką naprawdę jest. W końcu „Hamada” to stan duszy… ;)



Keď sa našej dcérky po slovensky pýtame ako sa má, odpovedá: „Hamada!” Nebolo by to vôbec nezvyčajné (koniec koncov, jedenapolročné deti hovoria prerôzne veci), keby nie to, že „Hamada” je jej priezvisko. Smejeme sa, že v prípade malej je „Hamada” stav duše, hoci v skutočnosti celá situácia vzniká preto, lebo slovenské zvraty „ako sa voláš” a „ako sa máš” znejú podobne.
Prečo o tom píšem? Lebo MN. má v skutočnosti veľmi neslovenské priezvisko. Poliak si po prečítaní prvého odstavca tohto postu zrejme nič nevšimne, Slováka môže prekvapiť. Naša dcérka prišla na svet na Slovensku. V krajine paní Kováčových, Novákových, Balážových, v krajine, v ktorej sa na hodine dejepisu mládež učí o Margaret Thatcherovej, v novinách si môžete prečítať o ďalšej medaile Justyny Kowalczykovej a ľudia sa vo voľnom čase ponárajú do knižiek J.K. Rowlingovej. Áno, (skoro) všetky ženské priezviská majú koncovku „-ová”.
Na začiatku mi to znelo dosť archaicky :). V Poľsku prestali byť podobné tvary aktuálne v druhej polovice 20. storočia, ale aj v časoch, keď boli používané, zostávali skôr v sfére hovoreného jazyka a nie v písanej forme (opravte ma, ak sa mýlim, ale zdá sa mi, že tie koncovky sa nepísali do oficiálnych dokumentov). Zaujímavé je, že kedysi sme mali tiež rozdiel medzi formami „Nowakowa” (vydatá žena) a „Nowakówna” (čítaj Novakuvna, keď išlo o slečnu). Dnes však túto koncovku počúvam iba z úst mojej starkej, keď hovorí o svojich kamarátkach (napr. pani Duszakowa).
Keď som si už zvykla na znenie priezvisk mojich slovenských známych, prešla som obdobím vzdoru ;) – dodnes celkom nerozumiem a zlostí ma fakt, že v oficiálnom jazyku (v novinách, v televízii) sa musí dodávať „-ová” k priezvisku každej ženy, bez ohľadu na jej národnosť. Najsmiešnejšie to pre mňa bolo, keď som pozerala letnú olympiádu a nebolo možné (sluchom) odlíšiť pôvod jednotlivých športovkýň, lebo napríklad  v takom finále behu na 100 m štartovali: Shelly-Ann Fraserová-Pryceová, Carmelita Jeterová, Veronica Campbellová-Brownová, Tianna Madisonová, Allyson Felixová, Kelly-Ann Baptisteová, Murielle Ahouréová i Blessing Okagbareová ;) (pre vysvetlenie, ide po poradí o reprezentantky Jamajky, USA, Jamajky, USA, USA, Trinidadu a Tobaga, Pobrežia Slonoviny a Nigérie; Slovensko chýbalo, slovenské priezviská nie ;)).
Chcela by som, aby sme sa správne pochopili – rešpektujem a mám rada to, že Slovenky majú také a nie iné priezviská. Nemám však rada, keď sa menia priezviská paniam, ktoré nemajú so Slovenskom veľa spoločného :). Jednako však, po období vzdoru prišiel čas čoraz väčšieho akceptovania a sympatie voči priezivskám s koncovkou „-ová”. Nie je to pre mňa ani v najmenšom dôvod k žartom, ale k obdivu voči slovenskej tradícii a príslušnosti k mužovi, čo v sebe takéto priezvisko nesie (priznám sa, som v tejto veci úplne nemoderná, som totiž rada ženou svojho muža :)). Dlho som premýšľala nad tým, aké priezvisko prijať po svadbe. Neprijala som koncovku „-ová” z pragmatických dôvodov a kvôli potrebe akéhosi zdôraznenia svojej poľskosti, keďže som mala začať bývať na Slovensku, ale napriek všetkému toto rozhodnutie nebolo až také samozrejmé :).
A čo s našou dcérkou? Prijala naše priezvisko, pretože mimo slovanských krajín by bolo asi ťažké pochopiť, prečo sa nazýva inak ako mama a tato. M. s tým súhlasil, hoci so smútkom, ale okamžite, pretože náš svet nie je ohraničený jedným štátom, o čom obidvaja veľmi dobre vieme. Ale neobišlo sa to bez problémov :). Lebo napriek tomu, že sme sa vzali v Poľsku a v sobášnom liste máme v rubrike „Priezvisko detí” jasne napísané „Hamada”, slovenský úrad nám vydal potvrdenie o uzavretí manželstva v zahraničí vo „vylepšenej” verzii – s priezviskami detí Hamada pre chlapca a Hamadová pre dievča. Skončilo sa to tak, že kým ja som prichádzala k sebe po pôrode v nemocnici, M. musel urobiť okruh po úradoch a niekoľko telefonátov, aby sme predsa dosiahli svoje. Dalo sa to vybaviť dvomi spôsobmi: jedným podľa mňa zvláštnym (v rodnom liste by bolo napísané „Hamadová”, ale vo všetkých ostatných dokumentoch by bolo „Hamada”) a jedným jednoduchším, hoci v našom prípade nie celkom pravdivým – naša dcérka by nemala v dokumentoch slovenskú národnosť. A tak sa z MN. stala v očiach slovenského úradu Poľka bez „-ová”, s 50% slovenskej krvi :). Našťastie, my vieme, ako to s našou malou Slovankou v skutočnosti je. Koniec koncov, „Hamada” je stav duše... ;) 

środa, 26 marca 2014

Szyfry / Šifry

Małżeństwo dwujęzyczne to wcale nie taka prosta sprawa, rodzina dwujęzyczna – tym bardziej. Tworzenie wspólnych kodów i wzorców wymaga pewnej konsekwencji i konkretnych decyzji. Jasne, tak jest w każdym związku, ale u dwujęzycznych małżeństw dochodzą jeszcze kwestie, którymi przeciętna para w ogóle nie zawraca sobie głowy.  Bo kto normalny pyta swojego partnera, w jakim języku będziemy się porozumiewać? ;) Spokojnie, u nas to pytanie też nie padło ;). Ale stało się tak tylko dlatego, że od początku dzieliliśmy na całą sprawę wspólny pogląd.
Nigdy nie istniała dla nas możliwość, że możemy nie znać tego drugiego języka – ja słowackiego, M. polskiego. Owszem, początkowo rozmawialiśmy wyłącznie po angielsku. Ale M. zaczął uczęszczać na kurs polskiego, a ja rozwiązywać ćwiczenia z podręcznika English-Slovenčina (bo wtedy mogłam tylko pomarzyć o podręczniku polsko-słowackim, a gdy go w końcu dostałam – nie był mi już potrzebny :)). Przyswojenie języka słowackiego było dla mnie naturalną częścią miłości do mojego męża. Kocham, więc chcę mojego partnera rozumieć w pełni, chcę poznać wszystkie jego odcienie. Jestem przekonana, że mimo najlepszej znajomości języka obcego, nie jesteśmy w stanie wyrazić się w nim w sposób tak pełny, jak w ojczystym języku. Gdy M. zaczął rozumieć polski, poczułam ulgę. Zyskałam swobodę, której język angielski nie mógł mi zapewnić, poczułam się prawdziwsza. Gdy ja zaczęłam rozumieć słowacki, zobaczyłam M. na nowo, poznałam go lepiej w jego relacjach z innymi ludźmi, dotarły do mnie nieuchwytne wcześniej drobiazgi. To rozumienie języka było dla mnie chyba nawet ważniejsze niż nauczenie się posługiwania się nim w mowie, bo mówienie pozwoliło mi na zbliżenie do rodziny i przyjaciół M., a rozumienie – na zbliżenie się do niego. Nie chcę jednak umniejszać znaczenia momentu, w którym zaczęłam wypowiadać całe zdania po słowacku, bo i ten był przełomowy – stałam się w jakimś stopniu częścią społeczności, bo mogłam już swobodnie uczestniczyć w codziennym życiu – bez ciągłego tłumaczenia, bez pośredniczenia M., bez nieporadnych ruchów rękami i przepraszających uśmiechów, gdy druga strona nie znała angielskiego. Do dziś, gdy wspominam te chwile, nie mogę wyjść z zadziwienia – to były prawdziwe kamienie milowe w moim życiu.
Skoro jednak najpełniej wyrażamy siebie we własnych językach, to dochodzimy do tytułowych szyfrów :). Otóż ludziom przysłuchującym się moim rozmowom z M. często wydaje się, że to nimi się właśnie posługujemy ;). Nic bardziej mylnego. My po prostu rozmawiamy w swoich językach, ja – po polsku, M. – po słowacku. I to jest dla mnie podstawa komunikacji w małżeństwie dwujęzycznym; mówienie każdy w swoim języku. Zasadniczy powód opisałam już wcześniej, ale jest to potrzebne też do tego, by budować równowagę między naszymi dwoma kulturami, pewną łączność między nimi bez szczególnego wskazania na którąkolwiek. Nie mogę też nie wspomnieć o dzieciach – posługuję się w domu (wyłącznie!) własnym językiem dla dobra mojej córki. Po pierwsze – służy to budowaniu głębszej relacji z nią, a po drugie – daje jej szansę na bycie dwujęzyczną, na posiadanie dwóch języków ojczystych. Spotykamy się często z twierdzeniem, że mała „będzie miała trudniej” – nie, o ile będziemy konsekwentni. Dlatego jesteśmy. A ona już teraz tak samo rozumie swojego tatę, jak i swoją mamę, dokańcza wierszyki po słowacku, jak i po polsku.
To wszystko nie obywa się bez trudności – np. dobra znajomość słowackiego sprawia, że czasem trudniej mi mówić po polsku, a gdy mówię do córki po polsku na Słowacji, przyciągamy sporo spojrzeń. Niemniej jednak podjęliśmy kiedyś decyzję. I dalej się jej trzymamy w naszym dwujęzycznym świecie.



Dvojjazyčný manželský pár nie je jednoduchá záležitosť, dvojjazyčná rodina už vôbec nie. Vytvorenie spoločných kódov a vzorcov vyžaduje vytrvalosť a konkrétne rozhodnutia. Jasné, tak je to v každom vzťahu, ale v dvojjazyčných manželstvách prichádza ešte k otázkam, nad ktorými si ostatné páry vôbec nemusia lámať hlavu. Kto normálny sa pýta svojho partnera, v akom jazyku sa budú spolu dorozumievať? ;) Nebojte sa, u nás taká otázka tiež nepadla ;). Stalo sa tak však iba vďaka tomu, že už od začiatku sme mali na celú vec rovnaký pohľad.
Nikdy sme si nepripúšťali, že by sme nepoznali jazyk toho druhého človeka – ja slovenský a M. poľský. Isteže, zo začiatku sme sa rozprávali výlučne po anglicky. Ale M. začal chodiť na kurz poľštiny a ja som riešila cvičenia z učebnice English – Slovenčina (lebo v tom čase som mohla o poľsko-slovenskej učebnici iba snívať, a keď som ju napokon dostala, už som ju nepotrebovala :)). Osvojenie si slovenčiny bolo pre mňa prirodzenou súčasťou lásky k môjmu mužovi. Ľúbim, a teda chcem svojmu partnerovi hlboko porozumieť, chcem poznať všetky jeho odtiene. Som presvedčená, že hoci ovládame nejaký cudzí jazyk na vynikajúcej úrovni, nedokážeme sa v ňom vyjadrovať tak úplne ako v materinskom jazyku. Keď začal M. rozumieť poľštine, uľavilo sa mi. Nadobudla som slobodu, ktorú mi angličtina nemohla dať, cítila som sa viac pravdivá. Keď som ja začala rozumieť slovenčine, uzrela som M. nanovo, spoznala som ho lepšie vo vzťahoch s inými ľuďmi, pochopila som nuansy, ktoré boli pre mňa predtým nedostupné. To, že som slovenčine rozumela, bola pre mňa snáď ešte dôležitejšie než to, že som sa v nej naučila rozprávať, pretože rozprávanie mi umožnilo zblížiť sa s M. rodinou a priateľmi, ale porozumenie ma priblížilo k nemu. Nechcem však podceňovať význam momentu, keď som začala hovoriť celé vety po slovensky, lebo aj ten bol prelomový – stala som sa na istom stupni časťou spoločnosti, pretože som sa mohla slobodne zúčastňovať každodenného života – bez ustavičných prekladov, bez vysvetľovania M., bez neistých pohybov rúk a ospravedlňujúcich úsmevov, keď partner v komunikácii nehovoril po anglicky.
Keďže sa teda najlepšie vyjadrujeme vo svojich jazykoch, prichádzam k šifrám z nadpisu :). Ľudia, ktorí počúvajú naše rozhovory s M. si často myslia, že si v nich práve šiframi pomáhame ;). Vôbec nie. My jednoducho rozprávame svojimi jazykmi, ja po poľsky a M. po slovensky. A to je pre mňa základ komunikácie v dvojjazyčnom manželstve – aby každý hovoril vo svojom jazyku. Ten hlavný dôvod som napísala už vyššie, ale je to tiež dôležité pri budovaní rovnováhy medzi našimi dvoma kultúrami, väzieb medzi nimi, bez zvláštneho dôrazu na ktorúkoľvek z nich. Nemôžem tiež nespomenúť deti – doma rozprávam (výlučne!) vo svojom jazyku pre dobro mojej dcérky. Po prvé, slúži to budovaniu hlbších vzťahov medzi nami, a po druhé, dáva jej to možnosť byť dvojjazyčnou, mať dva materinské jazyky. Často sa stretávame s tvrdením, že malá „to bude mať ťažšie” – nie, pokiaľ  budeme dôslední. A preto takí sme. Ona už teraz tak isto rozumie svojho tatka ako svoju mamku, dopĺňa slová tak v slovenských, ako aj v poľských básničkách.
To všetko sa nedeje bez ťažkostí – napr. dobrá znalosť slovenčiny spôsobuje, že niekedy sa mi ťažšie hovorí po poľsky, a keď oslovujem dcérku na Slovensku po poľsky, priťahuje to veľa pohľadov. Kedysi sme však spravili rozhodnutie. A ďalej sa ho v našom dvojjazyčnom svete držíme.

wtorek, 18 lutego 2014

Tańcuj, tańcuj, okręcaj! / Tancuj, tancuj, vykrúcaj!

Nikogo nie zaskoczę stwierdzeniem, że na Słowacji będę zawsze Polką ;). Ale co to właściwie oznacza? Przede wszystkim to, że w pierwszej kolejności jestem obserwatorem. Co prawda fantastycznie jest stawać się częścią tego słowackiego świata, doświadczyć tego, czego przeciętny Polak nie ma szans doświadczyć i czuć więź ze Słowakami choćby w trakcie Igrzysk Olimpijskich (dzięki temu mamy już z M. 5 medali, a nie 4 i 1 :)), niemniej jednak do tego „stanu wtajemniczenia” dochodzi się stopniowo, a są i takie zwyczaje słowackie, które na zawsze pozostaną dla mnie interesujące, lecz obce.
Dziś jednak chcę napisać o tradycji, którą wprost uwielbiam i biorę za swoją z pocałowaniem ręki! Otóż… Słowacy w karnawale chodzą na bale :). I wcale nie starsi Słowacy na bardzo ekskluzywne bale, i wcale nie młodzi na dyskoteki, które tylko nazywa się balami. Nie – wszyscy Słowacy na różne, przeróżne BALE – gdzie obowiązuje strój wieczorowy, gdzie tańczy się „na 3”, gdzie podają elegancką kolację. Chyba nie będzie przesadą stwierdzenie, że bal odbywa się tu w prawie każdej miejscowości :). Są bale myśliwskie, nauczycielskie, lekarskie, piłkarskie, salezjańskie – ta nazwa bierze się od środowiska ludzi, które stanowi trzon uczestników i organizatorów danej imprezy, a ja wymieniłam tylko te nazwy, które obiły mi się w ostatnich dniach o uszy, pewnie jest tego jeszcze więcej :). Bale są biletowane, jednak nie stanowi to dla ludzi problemu, bo w mniejszym stopniu koncentrują się na cenie, a w większym – na zabawie i spotkaniu z przyjaciółmi. A taka impreza jest do tego doskonałym miejscem, bo znajomi po prostu umawiają się na wspólne wyjście i na zabawie można zaobserwować całe grupy bawiące się razem (tak przynajmniej bywa na balu, na który chodzimy z M., ale też takie właśnie słyszałam opisy od ludzi uczestniczących w innych balach). Co jeszcze tak zachwyca mnie w słowackich balach? To, że pieśni ludowe mają się tam dobrze i są naprawdę żywe – każdy je zna, każdy śpiewa, każdy z chęcią do nich tańczy; i jeszcze to, że tradycyjnie w czasie balu odbywa się… tombola (przyznaję, słowo to występuje też w polskim słowniku, ale nie znałam go wcześniej), czyli loteria fantowa, w trakcie której emocje sięgają zenitu ;), a nawet jeśli nie – można się naprawdę dobrze zabawić :).
Gdyby jakiś Słowak pytał, jak to wygląda w Polsce – bale, owszem, bywają, ale obecnie nie znam chyba nikogo, kto by się na takowy wybrał w karnawale 2014 (ani 2013, ani 2012…). A już na pewno nie chodzą na nie ludzie bardzo młodzi. Bal w Polsce kojarzy mi się zabawą przebierańców dla przedszkolaków, ewentualnie z zabawą sylwestrową, ale Sylwestra nie biorę tu w ogóle pod uwagę. Innymi słowy – ta tradycja ma zupełnie inny charakter i przede wszystkim nie jest tak powszechna. Jeśli jednak ktoś z zaprzyjaźnionych Polaków ma inne doświadczenie w tym temacie, niech koniecznie napisze! :)

Na koniec wisienka na torcie – wspomnienie z mojego pierwszego balu :). Byłam dziewczyną M. zaledwie od 2 tygodni, przyjechałam do niego po raz pierwszy, podróż pociągiem trwała kilkanaście godzin, podróż samochodem do rodziców – trzy zamiast jednej z powodu zamieci śnieżnej. Na samym balu było jakieś 120-140 osób, z czego ze 30 to była bliższa lub dalsza rodzina, a kolejne 50 to przyjaciele, ja tymczasem nie umiałam ani słowa po słowacku, miałam na sobie taką samą sukienkę jak zaprzyjaźniona Słowaczka, a prowadzący nie omieszkali zażartować z tego faktu do mikrofonu ;). Zresztą, dziewczyna M. z Polski była po prostu sama w sobie niezłą atrakcją i stanowiła nader egzotyczny akcent ;), a znajomi M., znając jego wielkie serce ;), nie mogli się spodziewać, że oto stoi przed nimi jego przyszła żona :). A dziś? Dziś, po tych czterech latach, sama siebie podziwiam za odwagę (a raczej błogosławię słodką niewiedzę o tym, co miało mnie spotkać ;)), wspominam wszystko z wielkim rozrzewnieniem i szerokim uśmiechem na ustach, i… zaledwie parę dni temu wróciłam z kolejnego balu!


Nikoho neprekvapím tvrdením, že na Slovensku budem vždy Poľkou ;). Čo to však vlastne znamená? Predovšetkým to, že som v prvom rade pozorovateľom. Je fantastické stávať sa súčasťou toho slovenského sveta, zakúsiť to, čo nemá priemerný Poliak šancu zažiť a cítiť puto so Slovákmi hoci aj počas Olympijských hier (vďaka tomu už máme s M. 5 medailí a nie 4 a 1 :)). Do tohto „stavu zasvätenosti”sa však človek dostáva postupne a sú tiež také slovenské zvyky, ktoré budú pre mňa vždy zaujímavé, ale cudzie. 
Dnes by som však chcela napísať o tradícii, ktorú mám veľmi rada a beriem ju všetkými desiatimi! A teda... Slováci počas fašiangu chodia na plesy :). A vôbec nie starší Slováci na exkluzívne plesy a vôbec nie mladí na diskotéky, ktoré sa len nazývajú plesmi. Nie – všetci Slováci na rôzne, prerôzne PLESY – také, na ktorých je povinné spoločenské oblečenie, na ktorých sa tančí „na 3”, na ktorých sa podáva slávnostná večera. Nebudem asi preháňať ak poviem, že ples sa uskutočňuje takmer v každej obci :). Sú plesy poľovnícke, učiteľské, lekárske, futbalistov, saleziánske – názov sa odvíja od prostredia, ku ktorému patrí jadro účastníkov a organizátorov danej udalosti, a ja som vymenovala iba tie, ktorých názvy sa mi dostali do uší, určite je toho ešte viac :). Plesy sú na lístky, neznamená to však pre ich účastníkov problém, lebo sa menej sústreďujú na cenu a viac na zábavu a stretnutie s priateľmi. No a taká udalosť je na to vynikajúca, pretože známi sa jednoducho dohodnú na spoločnej účasti a na zábave možno pozorovať celé skupiny, ktoré sa spolu bavia (tak to prinajmenšom vyzerá na plese, na ktorý chodíme s M., ale také som tiež počula opisy od ľudí, ktorí boli na iných plesoch). Čo ma ešte tak upútalo na slovenských plesoch? To, že ľudové piesne tam majú svoje miesto a sú skutočné živé  - každý ich pozná, každý spieva, každý na ne s chuťou tancuje; no a ešte to, že tradične sa počas plesu uskutočňuje... tombola (priznávam, to slovo sa nachádza tiež v poľskom slovníku, ale predtým som ho nepoznala), počas ktorej emócie dosahujú vrchol ;) a aj keď nie, možno sa skutočne dobre zabaviť :).
Keby sa niektorý zo Slovákov spýtal, ako to vyzerá v Poľsku: plesy, samozrejme, sú, ale momentálne mi nepríde na um nikto, ko by sa na ne vybral v roku 2014 (ani 2013, ani 2012...). A už vôbec sa ich nezúčastňujú veľmi mladí ľudia. S plesom sa mi v Poľsku spája karneval pre škôlkarov, eventuálne silvestrovská zábava, ale Silvester tu vôbec neberiem do úvahy. Inými slovami – tá tradícia má úplne iný charakter a hlavne nie je taká rozšírená. Ak však má niekto z poľských priateľov inú skúsenosť v tejto oblasti, nech o nej určite napíše! :)

Na koniec čerešníčka na torte: spomienka z môjho prvého plesu :). Bola som priateľkou M. ledva 2 týždne, prišla som k nemu po prvý raz, cesta vlakom trvala veľa hodín, cesta autom k rodičom tri hodiny namiesto jeden kvôli snežnej chumelici. Na samotnom plese bolo približne 120 – 140 osôb, z čoho asi 30 bolo z blízkej alebo vzdialenejšej rodiny a k tomu 50 priateľov, ja som vtedy nevedela ani slovo po slovensky, mala som na sebe také isté šaty ako priateľka – Slovenka, z čoho nezabudli konferenciéri plesu zažartovať do mikrofónu ;). Napokon, priateľka M. z Poľska bola sama o sebe dostatočnou atrakciou a spôsobila exotický nádych plesu ;), no a známi M., ktorí poznali jeho veľké srdce ;), nemohli tušiť, že pred nimi stojí jeho budúca manželka :). A dnes? Dnes, po štyroch rokoch, obdivujem samu seba za odvahu (alebo skôr blaženú nevedomosť o tom, čo ma malo stretnúť ;)), spomínam na to všetko s veľkým pohnutím a širokým úsmevom na perách a... ledva pred pár dňami som sa vrátila z ďalšieho plesu!