sobota, 31 grudnia 2016

Życzę sobie… / Želám si…

Ostatni dzień grudnia, ostatni dzień roku, a ja siedzę sobie w żółtym fotelu uszaku mojego męża (tak, tak! To jego fotel – dostał go na 30-tkę od swojej najcudowniejszej żony pod słońcem ;)), patrzę na błyszczącą w świetle dnia choinkę i myślę sobie, że… jest mi dobrze. Tak po prostu. Bez fajerwerków i bez dramatów. Takie spokojne, miłe uczucie :).

Mam mojego M., kochamy się i kłócimy tak akurat, jak przystało na małżeństwo z 5-letnim stażem :), mamy MN., która jest mądra jak radio, mamy DJ., który w grudniu skończył rok i jest znanym w rodzinie kombinatorem. Jesteśmy zdrowi, a chwilowo omijają nas nawet katary i kaszle. Spędziliśmy nasze słowackie (ze szczyptą polskości) święta u moich teściów, szykujemy się do Sylwestra w domu z dzieciakami i moimi rodzicami. W okresie świątecznym odbyliśmy kilka wspaniałych spotkań z przyjaciółmi, na najbliższy tydzień mamy zaplanowane następne. W mijającym roku poznaliśmy parę fajnych osób, zacieśniliśmy kilka cennych przyjaźni, odbudowaliśmy relacje, które wydawały się nie do uratowania. Dowiedzieliśmy się o sobie trochę nowych rzeczy, sprecyzowaliśmy lepiej niektóre plany, nadaliśmy wyraźniejszy kształt pomysłom. Odkryliśmy nowe miejsca, posmakowaliśmy nieznane potrawy, przeczytaliśmy wciągające książki. Zatrzymaliśmy się na dłużej nad niektórymi życiowymi pytaniami, pochyliliśmy nad wątpliwościami, daliśmy sobie czas na znalezienie nawet naglących odpowiedzi. Popełniliśmy kilka błędów, zmierzyliśmy się z wyzwaniami, przegraliśmy parę bitew. Przeżyliśmy chwile wypełnione przytłaczającym smutkiem i chwile radości, której nie da się wyrazić słowami. Po prostu żyliśmy i staraliśmy się żyć najlepiej, jak umiemy.

Mamy w naszym życiu bardzo, bardzo dużo. I coraz wyraźniej widzę, jak ważne jest, by się tym dzielić, by dawać coś z siebie drugiemu człowiekowi. Czas, pieniądze, modlitwę, umiejętności, talenty, uwagę, dobry przykład. Cokolwiek. To, na co można sobie w danej chwili pozwolić (jasne jest dla mnie, że nie zawsze i nie wszystko możemy, a dodatkowo uczę się w tym roku, żeby umieć sobie odpuścić i pozwolić na niedoskonałość, choć nie wiem, czy uwierzą w to ci, którzy mnie znają ;)). Zawsze jednak można coś ofiarować, choćby to było wysłuchanie przyjaciela lub przelanie kilku złotych na konto jakiejś fundacji. Tego sobie życzę w nowym roku. Bym umiała dać z siebie jeszcze więcej, bym szukała sposobów, jak móc działać, a nie jak usprawiedliwić brak jakichkolwiek starań. Bym umiała zatroszczyć się o swoją rodzinę, bym umiała zadbać o siebie, ale też była dla innych. By moje życie nie było próżne. By miało te najpiękniejsze kolory, których może mu dodać tylko drugi człowiek.


Na zakończenie coś niezwiązanego z tematem posta, ale ze słowackim galimatiasem już tak – 2 małe zaskoczenia z tych świąt, które pokazują mi, ile jeszcze nie wiem o Słowacji i ile powodów do śmiechu, konsternacji lub zmarszczenia czoła przede mną ;).

1. Słowacy w okresie świątecznym (po 26 grudnia a przed Sylwestrem) życzą sobie ciągle „pięknych świąt” ;). Za trzecim czy czwartym razem, gdy to usłyszałam, już mi to nawet przeszło przez gardło w odpowiedzi. Ale bardzo cicho :P.
2. Groby bliskich w okresie świątecznym ozdabia się tu… choinkami :). Z bombkami, ze światełkami… I tak światło zniczy miesza się na cmentarzu z blaskiem lampek choinkowych. Osobliwy widok :)…


Posledný decembrový deň, posledný deň v roku, a ja si tak sedím v žltom kresle – ušiaku môjho manžela (áno, áno! Je to jeho kreslo, dostal ho na 30-tku od svojej najúžasnejšej ženy pod slnkom ;)), pozerám sa na stromček ligotajúci sa v dennom svetle a myslím si, že... mi je dobre. Len tak. Bez nadšenia aj bez drám. Taký pokojný, milý pocit :).

Mám svojho M., ľúbime i vadíme sa tak akurátne, ako sa patrí na manželstvo s 5-ročným trvaním :), máme MN., ktorá je múdra ako rádio, máme DJ., ktorý v decembri oslávil prvý rok a rodina ho už pozná ako poriadneho šibala. Sme zdraví a momentálne sa nám vyhýbajú nádchy i kašle. Strávili sme naše slovenské (s troškou poľskosti) sviatky u mojich svokrovcov, chystáme sa na Silvestra doma s deťmi a mojimi rodičmi. Počas sviatočného obdobia sa nám podarilo pár skvelých stretnutí s priateľmi, na najbližší týždeň máme naplánované ďalšie. V končiacom sa roku sme stretli pár milých osôb, zosilnili sme niekoľko cenných priateľstiev, znovu sme vybudovali vzťahy, ktoré sa zdali byť v ruinách. Dozvedeli sme sa o sebe zopár nových vecí, upresnili sme niektoré plány, dali sme konkrétnejší tvar nápadom. Odhalili sme nové miesta, ochutnali neznáme jedlá, prečítali sme knižky, od ktorých sa nedalo odtrhnúť. Dlhšie sme sa pristavili pri niektorých životných otázkach, pozastavili sme sa nad pochybnosťami, dopriali sme si čas aj pri hľadaní odpovedí na urgentné otázky. Urobili sme niekoľko chýb, bojovali sme s výzvami, prehrali sme zopár bitiek. Prežili sme chvíle naplnené dusivým smútkom i chvíle radosti, ktorá sa nedá vyjadriť slovami. Jednoducho sme žili a snažili sme sa žiť najlepšie ako vieme.

Máme v našom živote veľmi, veľmi veľa. A čoraz výraznejšie vidím, aké je dôležité deliť sa s tým, dávať niečo zo seba druhému človeku. Čas, peniaze, modlitbu, schopnosti, talenty, pozornosť, dobrý príklad. Čokoľvek. To, čo si môžeme v danej chvíli dovoliť (je mi jasné, že nie vždy a nie všetko môžeme, a navyše sa v tomto roku učím dávať veciam pokoj a dopriať si aj nedokonalosť, hoci neviem, či tomu uveria tí, ktorí ma poznajú ;)). Vždy však možno niečo ponúknuť, či už je to vypočutie priateľa alebo poslanie pár drobných na účet nejakej nadácie. To si želám do nového roku. Aby som dokázala vydať zo seba ešte viac, aby som hľadala cesty, ako môcť byť aktívna, a neospravedlňovať si nedostatok akejkoľvek snahy. Aby som sa vedela postarať o svoju rodinu, aby som dbala o seba a bola zároveň aj pre iných. Aby môj život nebol prázdny. Aby mal tie najkrajšie farby, ktoré mu môže dať len druhý človek.


Na koniec niečo, čo nesúvisí s témou príspevku, ale so slovenským galimatiášom určite – 2 malé prekvapenia z týchto sviatkov, ktoré mi ukázali, čo ešte neviem o Slovensku a koľko dôvodov na úsmev, zmätok či zvraštenie čela je ešte predo mnou ;).

1. Slováci si v sviatočnom období (po 26.12. a pred Silvestrom) stále želajú „krásne sviatky” ;). Po treťom alebo štvrtom prípade, keď som to počula, sa mi to už predralo na jazyk. Ale veľmi ticho :P.
2. Hroby blízkych sú v sviatočnom období ozdobené... vianočnými stromčekmi :). S vianočnými ozdobami, svetielkami... I tak sa svetlo kahancov mieša s ligotavými svetielkami zo stromčeka. Paradoxný pohľad...

środa, 30 listopada 2016

Pytania bez odpowiedzi / Otázky bez odpovedí

Czy ja wspominałam przypadkiem w październiku, że pod kątem zdrowotnym to był niewdzięczny miesiąc? Kłamałam. Niewdzięczny okazał się dopiero listopad, gdy liczba wizyt u lekarzy doszła do 8, a antybiotyk zaliczyła prawie cała rodzina (a ja aktualnie zamykam ten pochód ;)).

Niemniej jednak listopad dla mnie jest też szczególnym miesiącem. Bo moja Pierworodna, wiadomo… Ale też ze względu na te dwa wielkie narodowe święta – polskie Narodowe Święto Niepodległości (11 listopada) i słowacki Dzień Walki o Wolność i Demokrację (17 listopada). Pisałam o nich już 2 lata temu (o tu), więc nie będę się powtarzać, ale one nieustannie zmuszają mnie do refleksji. W tym roku może szczególnie, bo już za parę miesięcy zacznie mi przysługiwać prawo do ubiegania się o obywatelstwo słowackie… A to obywatelstwo to nie jest dla mnie tylko kwestia dokumentu i mniejszych utrudnień w urzędach.

Nie mogę powiedzieć, że kocham Słowację, jak własną Ojczyznę, ale szanuję ten kraj, jest dla mnie szczególny i warty poznawania. Mieszka w nim mnóstwo sensownych, ciekawych ludzi, ale przecież nie tylko oni stanowią o wartości tego państwa. Mnóstwo rzeczy tu nie działa, kilka drażni czy psuje humor, ale tego samego doświadczam i w Polsce. Co więc jest cenne?

To pytanie nieustannie sobie zadaję, bo chciałabym być dumna i z tej drugiej ziemi, na której się znalazłam. Chciałabym być świadoma, chciałabym być zaangażowana, chciałabym nie ślizgać się po wierzchu jako mieszkanka Bratysławy. 11 listopada byłam dumna z Polski. Wywiesiłam flagę, dzieciom dałam kotyliony, w domku z koców i krzeseł, przy świetle latarki, opowiadałam córce o zaborach i odzyskaniu przez Polskę wolności. 17 listopada uderzyło mnie, że nie wiem, kiedy Słowacy są dumni ze swojej Ojczyzny. Na Cyryla i Metodego? W rocznicę wybuchu Słowackiego Powstania Narodowego? Gdzie mają swoje kotwice? Nie wiem. I nie wiem, jak przeżywają swoją dumę. Brakuje mi jakiejś szerszej perspektywy.

Wiem, że jednoczy ich sport. Ale to są tylko momenty, długość trwania turnieju, czy meczu. Co potem? Dotychczas myślałam, że są dumni z ziemi, są dumni z tradycji i ludowych korzeni. Nieraz już podziwiałam słowackie zespoły ludowe, w wakacje po raz pierwszy udało mi się uczestniczyć przez chwilę w festiwalu folklorystycznym w Terchovej (cudo i spełnienie marzenia!). Ale spotkałam się też z postawą odcięcia od tradycji, nawet wstydu za tę piękną chłopską przeszłość. Nie krytykuję tej postawy. Ale wywołała we mnie jeszcze więcej znaków zapytania.

Nie ma uniwersalnej definicji patriotyzmu. Są pewne elementy, pewne zręby składające się na nią, ale nie wierzę, że jest tylko jeden sposób na przeżywanie swojego oddania ojczyźnie. Chciałabym jednak zrozumieć, jak to widzą Słowacy. Bo ja ze swoją polskością jestem w tym zagubiona. Nie chcę nikogo zmieniać na siłę, nie chcę też poddawać się czemuś, czego nie rozumiem. Oczywiście mam w domu M., ale widzę, że on nie wpisuje się w zachowania większości. A czasem mam wrażenie, że i on poszukuje ciągle sposobu, jak mądrze kochać swój kraj, że i on nie ma w tym pełnej jasności. Być może niedługo stanę się obywatelką Słowacji. Jaką nią będę?

Nespomínala som náhodou v októbri, že to bol z perspektívy zdravia nevďačný mesiac? Klamala som. Nevďačný bol až november, v ktorom sa počet návštev u lekárov vyšplhal na 8 a antibiotiká brala takmer celá rodina (ja aktuálne uzatváram tento zoznam ;)).

November je však pre mňa napriek všetkému tiež výnimočný. Lebo moja prvorodená, jasné... Ale tiež kvôli dvom veľkým štátnym sviatkom – poľskému Národnému sviatku nezávislosti (11.11.) a slovenskému Dňu boja za sloboda demokraciu (17.11.). Písala som o nich už pred dvomi rokmi (tu), nebudem sa teda opakovať, ale oni ma neustále nútia uvažovať. V tomto roku možno obzvlášť, pretože už o pár mesiacov budem mať právo uchádzať sa o slovenské občianstvo... A to občianstvo pre mňa nie je len otázkou dokumentu a menších problémov na úradoch.

Nemôžem povedať, že milujem Slovensko ako svoju vlastnú vlasť, ale vážim si túto krajinu, je pre mňa výnimočná a hodná poznania. Býva v nej mnoho múdrych, zaujímavých ľudí, ale predsa nielen oni znamenajú jej hodnotu. Mnoho vecí tu nefunguje, niekoľko irituje či kazí náladu, ale tak isto je to aj v Poľsku. Čo je teda cenné?

Tú otázku si kladiem neustále, lebo chcela by som byť hrdá aj na tú druhú krajinu, v ktorej som sa ocitla. Chcela by som byť uvedomelá, chcela by som sa angažovať, nechcela by som sa iba kĺzať po povrchu ako občianka Bratislavy. 11.11. som bola hrdá na Poľsko. Vyvesila som zástavu, deťom som dala odznaky, v domčeku z diek a stoličiek som pri svetle baterky rozprávala dcérke o okupácii a znovuzískaní nezávislosti. 17.11. ma zaskočilo, že neviem, kedy sú Slováci hrdí na svoju vlasť. Na Cyrila a Metoda? Na výročie začiatku Slovenského národného povstania? Kde sú ukotvení? Neviem. A neviem, ako prežívajú svoju hrdosť. Chýba mi širšia perspektíva.

Viem, že ich zjednocuje šport. Ale to sú iba momenty, dĺžka trvania turnaja či zápasu. A čo potom? Doteraz som si myslela, že sú hrdí na svoju zem, na tradície a ľudové korene. Neraz som už obdivovala slovenské ľudové súbory, cez prázdniny sa mi po prvý raz podarilo zúčastniť sa na chvíľu folklórneho festivalu v Terchovej (prekrásne, splnil sa mi sen!). Ale stretla som sa tiež s postojom odstrihnutia sa od tradície, dokonca až hanby za tú krásnu sedliacku minulosť. Nekritizujem ten postoj, ale vyvoláva vo mne ešte viac otáznikov.

Neexistuje univerzálna definícia patriotizmu. Sú isté prvky, čriepky, ktoré ju tvoria, ale neverím, že existuje iba jeden spôsob, akým prežívame oddanosť vlasti. Chcela by som však porozumieť tomu, ako to vidia Slováci. Lebo ja som v tom so svojou poľskosťou stratená. Nechcem nikoho nasilu meniť, nechcem sa však tiež poddávať niečomu, čomu nerozumiem. Samozrejme, mám doma M., ale vidím, že on sa nespráva ako väčšina. A niekedy mám pocit, že aj on stále hľadá spôsob ako múdro milovať svoju krajinu a tiež v tom nemá celkom jasno. Možno sa onedlho stanem slovenskou občiankou. Akou budem?

niedziela, 30 października 2016

Chwila z życia rodziny / Moment z rodinného života

Jest niedzielny wieczór, październik dobiega końca, a mnie przepełnia niesamowita wdzięczność. Jestem wdzięczna za mojego męża, za moje dzieci, za rodzinę i przyjaciół. I za ciepły, bezpieczny dom, za kubek gorącej herbaty na stole i za chrupiący chleb z masłem.  Świętowaliśmy wczoraj piątą rocznicę naszego ślubu. Były kwiaty, dobre wino, smaczne jedzenie i przyjaciele. Nie pamiętałam przez moment o żadnych trudnościach, smutkach czy kłopotach, nie myślałam o nieobecnych. Siedziałam przy stole otoczona bliskimi, ze łzami w oczach od śmiechu po usłyszeniu kolejnej wesołej anegdoty, przesłodzona ciastem, które upiekł M. i rozanielona po zjedzeniu bigosu od mamy. Byłam tak po prostu szczęśliwa. I tu nie chodzi o jakiś ideał. Jesteśmy tak naprawdę dość niedobraną parą, bo dwie tak mocno zżyte ze swoim krajem i najbliższym otoczeniem osoby razem to nie jest połączenie marzeń :). Niektórych ludzi w naszym życiu musieliśmy już w taki czy inny sposób pożegnać. Poczucie straty czy rezygnacji z niektórych pragnień to nasz stały towarzysz. Już sam październik był wyjątkowo niewdzięcznym miesiącem – choćby 4 (!) wizyty u lekarza z dziećmi, antybiotyki, noce co chwilę przerywane kaszlem i marudzeniem. Ale wczoraj wystartował mój ulubiony końcoworoczny maraton – rocznica ślubu, urodziny M., urodziny MN., urodziny DJ. I - jestem szczęśliwa. Żyjemy, kochamy się, codziennie mamy szansę pracować nad sobą i swoim szczęściem. Codziennie mamy szansę zrobić dla siebie nawzajem coś dobrego, okazać sobie miłość. Doceniam to.

A na koniec tego małego wyznania miłości przedstawiam Wam jedną z form okazania miłości, którą ostatnio zrobiłam ;). Przed Wami – szafa :D. Ale nie taka zwyczajna, a do domku dla lalek, który MN. dostanie od nas na swoje czwarte urodziny :). Wiem, że taki element jest dość nietypowy jak na temat mojego bloga, ale koleżanka zachęciła mnie, by podzielić się moim małym dziełem ze światem (a przynajmniej tą częścią świata, która interesuje się tworzeniem za pomocą własnych rąk :)), a ja dałam się przekonać, bo dziś piszę o miłości, a ta szafa naprawdę powstała z miłości – inaczej nie zarywałabym dla niej nocy i nie głowiła się, jak uczynić ją dla mojej córki jak najpiękniejszą :).
Tu więc zdjęcie:

A dla zainteresowanych - opis wykonania :).
Szafa powstała z kartonu niewiadomego pochodzenia (10x15x25 cm), pewnie po jakiejś przesyłce. Wiem tylko, że w chwili, gdy go zobaczyłam, pomyślałam, że będzie się idealnie nadawał na szafę i odłożyłam do moich zbiorów (bo – tego jeszcze o mnie nie wiecie – jestem straszliwym zbieraczem; gdy tylko trafi w moje ręce coś, co wyda mi się potencjalnie interesujące, odkładam „na później” ;)). Karton po odpowiednim sklejeniu pomalowałam farbą akrylową (środek i plecy szafy – żółta ochra, drzwiczki – farba w kolorze złota z Lidla – uwielbiam ją :)). Wnętrze szafy (i szuflad) wykleiłam grubym papierem ozdobnym (Tchibo co jakiś czas ma takie w swojej ofercie i muszę się powstrzymywać, by nie kupować kolejnego zestawu ;)). Żeby zrobić szuflady, kupiłam… 8000 niepotrzebnych mi do niczego zszywek ;). Ale zyskałam dzięki temu 8 wysuwanych pudełek. Po sklejeniu przyszyłam do nich koraliki jako gałki (szuflady można autentycznie otwierać i zamykać :)). Pałąk do wieszaków i deseczki na drzwiczkach szafy to pozostałość po popsutej i rozmontowanej przeze mnie na części podkładce na stół (takiej wielkości A4 pod talerz). Gałki do szafy to ozdobne pinezki z mojego ulubionego sklepu z mydłem i powidłem Tiger, od środka zostały zabezpieczone korkiem po winie pomalowanym na złoto (dla tego korka M. musiał otworzyć całą butelkę wina :D). Wieszaki powstały ze spinaczy i oczywiście pomalowałam je na złoto. W zamykaniu szafy (bo karton nie zawsze lubi się podporządkować ;)) pomaga zwykła gumka recepturka w kolorze bursztynowym :). Et voilà!

Je nedeľa večer, október sa končí a mňa napĺňa neuveriteľná vďačnosť. Som vďačná za môjho manžela, za moje deti, za rodinu aj priateľov. A tiež za útulný, bezpečný domov, za šálku horúceho čaju na stole aj za chrumkavý chlieb s maslom. Včera sme slávili piate výročie našej svadby. Boli kvety, dobré víno, chutné jedlo a priatelia. Chvíľu som nemyslela na žiadne ťažkosti, smútky či problémy, nemyslela som na tých, čo s nami neboli. Sedela som pri stole obklopená blízkymi, so slzami v očiach od smiechu po ďalšej veselej anekdote, presladená koláčom, ktorý upiekol M. a blažená po zjedení bigosu od mamy. Bola som jednoducho šťastná. A nejde o nejaký ideál. V skutočnosti sme málo zladený pár, lebo dve osoby tak silno zviazané so svojimi krajinami a najbližším okolím spolu, to nie je zväzok snov :). S niektorými ľuďmi v našom živote sme sa už museli z rôznych dôvodov rozlúčiť. Pocit straty či odhodenia nejakých túžob nás stále sprevádza. Už len samotný október bol výnimočne nevďačný – napríklad 4 (!) návštevy u lekára s deťmi, antibiotiká, noci každú chvíľu prerušované kašľom či nárekmi. Ale včera sa začal môj obľúbený koncoročný maratón – výročie svadby, narodeniny M., narodeniny MN., narodeniny DJ. A – som šťastná. Žijeme, ľúbime sa, každodenne máme príležitosť pracovať na sebe a na svojom šťastí. Každodenne máme príležitosť urobiť pre seba navzájom niečo dobré, preukázať si lásku. Cením si to.

A na koniec tohto malého vyznania lásky Vám predstavujem jednu z foriem preukázania lásky, ktorú som v poslednom čase urobila ;). Pred Vami je – skriňa :). Ale nie taká obyčajná, ale do domčeka pre bábiky, ktorý dostane MN od nás na svoje štvrté narodeniny :). Viem, že je to netypické pre môj blog, ale kamarátka ma povzbudila, aby som sa s mojím dielkom podelila so svetom (a prinajmenšom s tou časťou sveta, ktorú zaujíma ručná tvorba :)), no a ja som sa nechala presvedčiť, lebo dnes píšem o láske a tá skriňa skutočne vznikla z lásky – inak by som kvôli nej nemárnila noci a nehútala, ako ju urobiť pre dcérku čo najkrajšiu :).
Vyššie teda nájdete obrázok!

A ak Vás to zaujíma, tu je popis, ako skriňa vznikla :).
Vznikla teda z krabice neznámeho pôvodu, akiste po nejakej zásielke (10x15x25 cm). Viem len, že keď som ju zbadala, pomyslela som si, že sa bude ideálne hodiť na skriňu a odložila som ju do svojej zbierky (lebo – to o mne ešte neviete – som strašný zberateľ; keď sa mi do rúk dostane niečo, čo sa mi zdá potenciálne zaujímavé, odkladám to „na neskôr” :)). Krabicu som po zlepení pomaľovala akrylovou farbou (vnútro a zadnú stenu okrovou, dvierka – zlatou farbou z Lidla – zbožňujem ju :)). Vnútro skrine (a zásuviek) som vyložila hrubým ozdobným papierom (Tchibo ho má sem-tam v ponuke a musím si zakazovať kúpu ďalšej sady ;)). Kvôli zásuvkám som kúpila... 8000 absolútne nepotrebných spiniek na papier ;). Vďaka tomu som však získala 8 vysúvateľných krabičiek. Po zlepení som na ne prišila koráliky ako úchyty (zásuvky možno naozaj otvárať a zatvárať :)). Tyč na vešiaky a doštičky na dverách skrine sú zvyšky po pokazenej a rozmontovanej podložke na stôl (takej veľkosti A4 pod tanier). Úchyty na skrinku sú z ozdobných špendlíkov z môjho obľúbeného obchodu so všetkým možným – Tiger, a zvnútra sú zabezpečené štupľom z vínovej fľaše (kvôli tomu štupľu musel M. otvoriť celú fľašu vína :D). Vešiaky vznikli zo zicheriek a sú, samozrejme, pomaľované zlatou farbou. Zatváraniu skrine (lebo krabica nie vždy poslúcha ;)) pomáha obyčajná jantárová gumička :). Et voilà!

piątek, 30 września 2016

Po-rachunki / Účtovanie

22 września minął rok od naszej przeprowadzki do Bratysławy. 366 dni. W tym 200 dni bez przerwy na Słowacji. A łącznie 294. 5 dni na Węgrzech. I 67 w Polsce. Już te liczby bardzo dużo mówią o naszym życiu. Ogromna zmiana. Do tego remont mieszkania, ciąża, narodziny syna, rozłączenie MN. z dziadkami po dwóch latach dzielenia z nimi ogrodu, nowa praca M., moja samotność w obcym mieście. Przeżyliśmy tego tak dużo, że spokojnie moglibyśmy obdzielić naszymi doświadczeniami jeszcze kilka osób. Sporo za nami, jeszcze więcej przed nami. Nie jestem mocna w podsumowaniach, z drugiej strony ten rok sprzyja refleksji.

Co sądzę o Bratysławie, już wiecie, pisałam o tym nieraz. Miasto ciągle nie do końca odkryte, z potencjałem, ale i sporymi wadami. Miłość to nie jest, do przyjaźni też daleko, ale mocno negatywne uczucia również mnie tak bardzo nie dotyczą (o ile nie przebijam się z wózkiem przez totalnie zapchane przez samochody chodniki ;)). A co ze Słowacją w ogóle? Mój drugi dom, druga ojczyzna… Ale i trochę obczyzna… Walczę jednak z tym uczuciem, staram się widzieć swoje miejsce w tym kraju wyraźniej, nie koncentrować całej swojej energii na tęsknocie za Polską. Próbuję dostrzec tu przyszłość dla mojej rodziny. Z różnym skutkiem, ale się nie poddaję.

A co z miejscem dla mnie? Więcej tu znaków zapytania niż odpowiedzi. Mam jednak niesamowite poczucie, że nie jestem sama ze swoim bałaganem, a po najgorszym nawet dołku przychodzi dzień, gdy uśmiech powraca. Pierwsze miesiące w Bratysławie to były emocjonalny rollercoaster, jazda bez trzymanki. Na zewnątrz starałam się uśmiechać, ale w środku już tak pogodnie nie było. Za uśmiechem skrywałam poczucie osamotnienia, nieprzystosowania, nieistnienia. Odnalezienie się w nowym miejscu, na obczyźnie, i w roli podwójnej mamy zajęło mi trochę czasu. Jednak życie potrafi zaskoczyć. Bo dzięki mojemu blogowi poznałam B., która posiada w sobie niesamowitą otwartość na drugiego człowieka i szalenie naturalnie buduje relacje. Dopiero teraz, patrząc już z lekkiego dystansu, widzę wyraźnie, jak ważną rolę odegrała podczas tych moich pierwszych bratysławskich miesięcy. Czas też sprzyjał wychodzeniu na emocjonalną prostą. Dziś jestem już w zupełnie innym miejscu. Dziś jestem spokojna, wiele rzeczy widzę ostrzej, nie miotam się tak bardzo między swoimi marzeniami a rzeczywistością. Rok w Bratysławie to ważny rok w moim życiu.

Inaczej też podchodzę do relacji ze znajomymi z Polski. Już nie walczę za wszelką cenę, nie staram się utrzymywać kontaktów na siłę, nie tracę czasu na ludzi, którzy nie widzą dla mnie miejsca w swoim życiu, gdy jestem daleko. Za to pielęgnuję przyjaźnie i doceniam poczucie bezpieczeństwa, płynące od tych, którzy są i gdy jestem w Polsce, i gdy jestem na Słowacji. Dla nich mój dom i moje serce są nieustannie otwarte.

Dobry rok. Owocne 366 dni. Dużo się nauczyłam i przybyło mi trochę mądrości. Zmarszczek pewnie też. Ale i tych w kącikach ust, od uśmiechu. Lubię zmiany, które we mnie zachodzą. Lubię to, że nie stoję w miejscu. Czasami nawet lubię to, jakie to nasze polsko-słowackie życie bywa pokręcone ;). I tylko nie wiem, która liczba mnie bardziej porusza. Te 294 dni tutaj, czy 67 w Polsce.



Dňa 22.9. prešiel rok od nášho presťahovania sa do Bratislavy. 366 dní. Z toho 200 dní bez prestávky na Slovensku. A spolu 294. 5 dní v Maďarsku. A 67 v Poľsku. Už tie čísla hovoria veľmi veľa o našom živote. Obrovská zmena. K tomu renovácia bytu, tehotenstvo, narodenie syna, rozluka MN. so starými rodičmi po dvoch rokoch strávených vedľa seba, nová práca M., moja samota v cudzom meste. Prežili sme toho tak veľa, že by sme mohli našimi zážitkami pokojne obdarovať ešte niekoľko ľudí. Veľa za nami, ešte viac pred nami. Nie som dobrá pri hodnoteniach, avšak to výročie napomáha uvažovanie.

Čo si myslím o Bratislave, to už viete, neraz som o tom písala. Mesto stále nie celkom známe, s potenciálom, ale tiež veľkými nedostatkami. Láska to nie je, od priateľstva máme tiež ďaleko, ale silné negatívne pocity ma až tak nezaplavujú (pokiaľ sa práve neborím s kočíkom chodníkmi totálne zaplnenými autami ;)). A čo Slovensko ako také? Môj druhý domov, druhá vlasť... Ale aj trochu cudzina... Bojujem však s tým pocitom, snažím sa vidieť svoje miesto na ňom jasnejšie, nesústrediť celú svoju energiu do smútku za Poľskom. Snažím sa vidieť tu budúcnosť mojej rodiny. S rôznymi výsledkami, ale nevzdávam sa.

A čo s mojím miestom v tom všetkom? Je viac otázok ako odpovedí. Mám však skvelý pocit, že s tým svojim neporiadkom nie som sama, a aj po najhoršej depke prichádza deň, keď sa úsmev navracia. Prvé mesiace v Bratislave, to bola emocionálna hojdačka, jazda bez držania. Navonok som sa snažila usmievať sa, ale vo vnútri to už také pozitívne nebolo. Za úsmevom som skrývala pocity samoty, neprispôsobenia, neexistencie. Nájsť samu seba na novom mieste a v úlohe dvojnásobnej matky – to vyžadovalo nejaký čas. Avšak život dokáže prekvapiť. Lebo vďaka môjmu blogu som spoznala B., ktorá má v sebe neuveriteľnú otvorenosť na druhého človeka a šialene prirodzene buduje vzťahy. Až teraz, hľadiac s určitým odstupom, vidím jasne, akú dôležitú úlohu odohrala počas tých mojich prvých bratislavských mesiacov. Čas tiež pomohol návratu do normálnych koľají. Dnes som už úplne inde. Dnes som pokojná, veľa vecí vidím ostrejšie, nezmietam sa tak veľmi medzi svojimi snami a skutočnosťou. Rok v Bratislave je dôležitý rok v mojom živote.

Inak tiež vnímam vzťahy so známymi z Poľska. Už nebojujem za každú cenu, nesnažím sa udržať kontakty nasilu, nestrácam čas pre ľudí, ktorí nevidia pre mňa miesto vo svojich životoch, keď som ďaleko. Na druhej strane, starám sa o priateľstvá a vážim si pocit bezpečia plynúci od tých, ktorí sú prítomní, či som v Poľsku alebo na Slovensku. Pre nich sú môj domov a srdce vždy otvorené.

Dobrý rok. Plodných 366 dní. Veľa som sa naučila a pribudlo mi trochu múdrosti. Vrások isto tiež. Ale aj tých v kútikoch úst, od úsmevu. Mám rada zmeny, ktoré sa vo mne dejú. Som rada, že nestojím na mieste. Niekedy sa mi dokonca páči, ako je ten náš poľsko-slovenský život zamotaný ;). Len neviem, ktoré číslo sa ma viac dotýka. Tých 294 dní tu na Slovensku alebo 67 v Poľsku. 

środa, 31 sierpnia 2016

Cytryny i grejpfruty / Citróny a grapefruity

Sierpień dobiega końca. Niby z dwójką małych dzieci w domu trudno mówić o klasycznych „wakacjach”, ale wycisnęliśmy te letnie miesiące jak cytrynę. Polska, Słowacja, Austria, Węgry. Rodzina, przyjaciele, nowe znajomości. Upały i deszczowe dni. Zbite kolano, pierwszy ząb, czerwone mokasyny, nowy kolor włosów (każde należy oczywiście przypisać innemu członkowi rodziny :)). Dobry czas.

Nie byłabym jednak sobą, gdybym do tej beczki miodu nie dodała łyżki dziegciu.

Powrót na Słowację po miesiącu bycia w Polsce był… trudny. Irytował mnie wszechobecny język słowacki, drażniło plątanie się własnego języka, denerwowało zapominanie słówek. I znowu czułam się obco. Trwało to tylko krótką chwilę, ale dało się we znaki. Byłam rozdarta. Nie mogłam już doczekać się, kiedy wrócę do domu, do męża, do uwielbianego kawowego zwyczaju z B., do wysłuchiwania zwariowanych historii szwagierki. A jednocześnie tak bardzo chciałam móc to wszystko połączyć jakoś z Polską. Trudna sprawa. Niewykonalna.

A potem? A potem znowu było dobrze. Nie mogę powiedzieć, ani że lubię Bratysławę, ani że jej nie lubię. Szczerze powiedziawszy wciąż jest to dla mnie nie do końca poznane miasto, wciąż jest tu pełno drzemiących, niewykorzystanych jeszcze możliwości. Bo ciąża, bo małe dzieci, bo karmienie piersią, bo przemieszczanie się z wózkiem. Chcąc, nie chcąc, jestem przede wszystkim mamą, na bliższe spotkanie z Bratysławą przyjdzie jeszcze czas. Ale… doceniam jej położenie. To niesamowite móc w ciągu 5 minut znaleźć się w Austrii, a po 10 przekroczyć granicę z Węgrami. Fajnie jest móc korzystać nie tylko z piękna słowackiego krajobrazu, ale też wyskoczyć do jednych czy drugich sąsiadów (tylko czemu akurat do tych najbliższych sercu mamy najdalej? :)). Moje ukochane Wybrzeże nie stwarzało takich możliwości :).

Cytując klasyka: czasem słońce, czasem deszcz ;). W jednej z chwil słabości powiedziałam M., że ja jestem szczęśliwa i nieszczęśliwa jednocześnie. I ja nie umiem inaczej. Coś w tym faktycznie jest. Nie jest to skarga, nie jest to pretensja, nie jest to prośba o pocieszenie czy inne cudo. To po prostu fakt. Jak to, że grejpfrut (skądinąd ulubiony owoc mojego męża) jest gorzki i słodki jednocześnie. Takie 2 w 1 ;). Jasne, że pewnie dałoby się i trzeba z tym raz coś zrobić. Posypać cukrem. Czy coś. Ale póki co moje życie jest właśnie takie. Grejpfrutowe. Wyjadam pomalutku i staram się nie krzywić. 

Trochę wspomnień z wakacji...

August sa končí. S dvomi malými deťmi doma sa vraj nedá veľmi hovoriť o klasických „prázdninách”, ale vytlačili sme tie letné mesiace ako citrón. Poľsko, Slovensko, Rakúsko, Maďarsko. Rodina, priatelia, noví známi. Horúčavy aj daždivé dni. Rozbité koleno, prvý zub, červené mokasíny, nová farba vlasov (každú z tých vecí treba, samozrejme, pripísať inému členovi rodiny :)). Dobrý čas.

Nebola by som to však ja, keby som do toho súdka s medom nepridala za lyžicu dechtu.

Návrat na Slovensko po mesiaci v Poľsku bol... náročný. Hnevala ma všadeprítomná slovenčina, znervózňovalo pletenie vlastného jazyka, zlostila som sa na zabudnuté slovíčka. A znova som sa cítila cudzo. Trvalo to iba krátku chvíľu, ale zasiahla ma. Bola som zmätená. Už som sa nemohla dočkať, kedy sa vrátim domov, k manželovi, k skvelému kávičkovému zvyku s B., k počúvaniu bláznivých historiek mojej švagrinej. A zároveň by som tak veľmi chcela nájsť spôsob, ako to prepojiť s Poľskom. Ťažká úloha. Nevykonateľná.

A potom? Potom bolo znovu dobre. Nedá sa povedať, že by som mala rada Bratislavu, ani že by som ju nemala rada. Úprimne, je to pre mňa stále nie celkom známe mesto, ešte vždy je tu plno spiacich, zatiaľ nevyužitých možností. Tehotenstvo, malé deti, dojčenie, premiestňovanie sa s kočíkom... Chtiac nechtiac, som predovšetkým mama, na bližšie stretnutie s Bratislavou ešte bude čas. Ale... vysoko hodnotím jej polohu. Je to neuveriteľné, že za 5 minút sa môžem ocitnúť v Rakúsku a po 10 prekročiť hranice s Maďarskom. Je fajn môcť sa tešiť nielen z krásnej slovenskej krajiny, ale tiež vybehnúť k jednému či k druhému susedovi (prečo máme však akurát k tým srdcu najbližším tak ďaleko? :)). Moje milované poľské pobrežie neponúkalo takéto možnosti :).

Citujem klasika: niekedy veselo, niekedy smutno ;). V jednej z chvíľ slabosti som povedala M., že som šťastná i nešťastná zároveň. A nedokážem to zmeniť. Niečo na tom skutočne je. Nie je to ani sťažnosť, ani výčitka, ani prosba o potešenie či čokoľvek iné. Proste to tak je. Podobne ako grapefruit (mimochodom, obľúbené ovocie môjho muža), horké a sladké súčasne. Také 2 v 1 ;). Jasné, že by sa s tým dalo niečo spraviť a raz aj bude treba. Posypať cukrom alebo niečo podobné. Ale nateraz je môj život práve taký. Grapefruitový. Pomaličky ho jem a snažím sa nemraštiť tvár. 

piątek, 29 lipca 2016

Hovorím po polsku, mówię po slovensky

Wakacje w pełni. Na całego. Wycieczki, lody, kąpiel w morzu, basen w ogrodzie i spotkania z rodziną. Nie jestem przekonana, czy miesiąc z dzieciakami u moich rodziców a ich dziadków mogę nazwać prawdziwym wypoczynkiem, ale jedno jest pewne – dzieci są szczęśliwe, a ja, patrząc na ich szczęście, jeszcze bardziej (poza tym gdzie będzie mi lepiej niż u mamy ;)). Ten miesiąc w Polsce jest bardzo ciekawy jeszcze z jednego powodu – znów dowiedziałam się czegoś nowego o rozwoju dwujęzyczności u mojej córki. I uznałam, że przyszła pora, by podzielić się z Wami pokrótce doświadczeniami językowymi z tych kilku lat jej życia.

Najpierw zwięźle o MN. – to typ intelektualistki i wnikliwego obserwatora rzeczywistości. W sytuacji dla niej nowej najczęściej przygląda się, nie angażuje, analizuje. I zapamiętuje. Mała odziedziczyła po nas talent muzyczny – niewątpliwie właśnie słuch i pamięć muzyczna pomogły jej w dość wczesnym rozpoczęciu mówienia. Nie pamiętam dokładnych dat, ale nie miała półtora roku, gdy posługiwała się już prostymi zdaniami („auto jedzie”, „taty nie ma” itp.). I się zaczęło :).

Ani ja, ani M. nie mieliśmy licencji na wychowanie dwujęzycznego dziecka :). Ale wiedzieliśmy jedno – trzeba się na coś zdecydować i konsekwentnie tego trzymać. Zwłaszcza, że chcieliśmy, by dla naszej córki polska i słowacka kultura oraz języki były równoważne. Ponieważ sami między sobą rozmawiamy prawie wyłącznie w swoich językach ojczystych, w naturalny sposób przenieśliśmy to też na MN. I tak w naszym domu mama mówi zawsze po polsku, tata zawsze po słowacku. Nie znaczy to jednak, że na naszej drodze do dwujęzyczności nie stanęły żadne znaki zapytania.

Wątpliwości były różne – co będzie z językiem słowackim, gdy M. chodzi do pracy, co będzie z językiem polskim, gdy mieszkamy na Słowacji, jak MN. będzie postrzegać nas, swoich rodziców, gdy będziemy posługiwać się przy niej nie swoim językiem, jak rozmawiać z małą na placu zabaw…

Chyba nie sposób opisać wszystko ze szczegółami, ale chociaż w skrócie przedstawię wam, jak te trudności rozwiązywaliśmy i rozwiązujemy. Przede wszystkim chociaż zmienialiśmy kraj zamieszkania, nie zmienialiśmy naszej podstawowej zasady (mama mówi po polsku, tata po słowacku). Gdy M. miał obawy odnośnie natężenia języka słowackiego, w ciągu dnia puszczałam córce słowackie płyty (piosenki, audiobooki). Obydwoje do dziś czytamy małej mnóstwo książek. Stałym punktem, zwłaszcza gdy MN. była mniejsza, było skajpowanie z dziadkami (teraz widzimy się regularniej).

Problem z mówieniem przy MN. w obcym języku miałam przede wszystkim ja. Panicznie bałam się posługiwania słowackim, zwłaszcza gdy mieszkaliśmy na Słowacji. Oczywiście nie dało się bez tego żyć, ale opanowałam chyba do perfekcji przełączanie się ze słowackiego na polski, gdy zwracałam się do córki. W pewnym momencie zaczęło tu jednak czegoś brakować. Gdy szłyśmy na słowacki plac zabaw i MN. chciała zagadać do dzieci, a brakowało jej słów, pomagałam jej po polsku, a ona nie rozumiała, że musi to powtórzyć po słowacku. I tak zwracała się do dzieci w języku polskim, narażając na ryzyko bycia niezrozumianą. Miałam ogromny dylemat, jak to rozwiązać. W końcu przełamałam się i zaczęłam mówić: „Kochanie, jeśli chcesz, możesz spytać dziewczynkę: << ako sa voláš?>>”. Czyli komunikowałam po polsku, ale zwroty do innych ludzi podpowiadałam w języku słowackim. I to był strzał w dziesiątkę. MN. zwracała się do dzieci po słowacku, ale ze mną dalej rozmawiała po polsku. Umiała nawiązać kontakt ze Słowakami, jednocześnie nie gubiąc właściwego języka w rozmowie ze mną. Wierzcie lub nie, ale mała tak bardzo łączy mnie z językiem polskim, że gdy niedawno zareagowałam na coś, co powiedziała do mnie po słowacku, pełna zdziwienia stwierdziła: „Mama! Ty mówisz po słowacku!” ;)

I znów wrócę do tego, jak ja i M. rozmawiamy z naszą córką. Długo, dłuuuugo nie zwracaliśmy uwagi na to, czy mała mówi do nas po polsku, czy po słowacku, tylko odpowiadaliśmy, powtarzając jej pytanie w swoim języku. Naprowadzaliśmy ją na dany język bez poprawiania. Dopiero w późniejszym czasie, gdy zauważyliśmy, że coraz lepiej radzi sobie z rozróżnianiem polskiego i słowackiego, prosiliśmy, by zwracała się do nas w naszych językach lub poprawialiśmy końcówki (np. typowe dla MN. jest spolszczanie słowackich czasowników: chcem, śpim, możem, dawam). Czasem jednak zniechęcała się, ponieważ nie umiała sobie przypomnieć polskiego/słowackiego odpowiednika. Przełom nastąpił po naszej kwietniowej wizycie w Polsce. Po powrocie do domu dotknął nas mały kryzys – wydawało się, że MN. zupełnie nie pamięta słowackiego. M. był załamany, jednak po kilku dniach wszystko wróciło do normy i nagle okazało się, że MN. już na dobre uporządkowała sobie polski i słowacki i zaczęła płynnie zmieniać język w rozmowie z nami czy dziadkami. Odkryliśmy wtedy,  że „zapomnienie” języka spowodowane brakiem intensywnego kontaktu z nim jest przejściowe i chyba na dobre utwierdziliśmy się w swoich wcześniejszych decyzjach. Zaufaliśmy też mądrości naszej córki.

A czego dowiedziałam się w trakcie obecnego pobytu w Polsce? Nauczona kwietniowym doświadczeniem nie wystraszyłam się, słysząc jak MN. po dłuższym czasie bez taty nie chce mu nic powiedzieć przez telefon. Zamiast się od razu rozłączać lub strofować małą, zaczęłam robić to samo, co na słowackim placu zabaw – podpowiadać słowackie słówka :). I faktycznie okazało się, że to właśnie zapominanie słowackich zwrotów jest dla małej największym problemem. Blokowała się, wpadała w zły nastrój, bo nie umiała ukochanemu tacie powiedzieć tego, co chciała. Gdy zaczęłam jej pomagać, wyraźnie się uspokoiła i zaczęła sobie lepiej radzić. Pewnego razu przyszła nawet do mnie i babci i bardzo zmartwiona stwierdziła, że nic nie pamięta po słowacku. Ale zabawa w wymienianie najbardziej znanych jej słówek („Przecież wiesz, jak powiedzieć <<cześć>> po słowacku” –„Ahoj!”; „A do tatusia przecież nigdy nie mówisz <<tatusiu>>, tylko…” –„Tatino!”…) znów pomogła. Wyrozumiałość, cierpliwość i wsparcie z naszej strony – to wszystko czego mała w tej chwili potrzebuje. Teraz już wiemy na pewno, że jak tylko wrócę z dziećmi do domu, wszystko wróci do normy.

A czy to znaczy, że wiemy już wszystko i to koniec naszej językowej przygody? Na pewno nie :). Ciągle zdarzają się małej przeróżne kwiatki – spolszczanie słowackich słówek („Babcia, ścigniesz!” = słow. stihneš = pol. zdążysz), nadawanie słowackiego brzmienia polskim, mylenie końcówek. Robi się też coraz lepsza w obchodzeniu nieznajomości danego słówka („Mama! Zejdź na dół! Jest już to, co tata nazywa raňajky! [=śniadanie]). Ale po prawie 4 latach życia MN. i prawie 3 latach z językiem polskim i słowackim w jej wykonaniu coraz lepiej widzimy kierunek, w którym zmierzamy i możemy się cieszyć coraz fajniejszymi owocami naszych wyborów. Jest moc :).

Dzieci i ryby głosu nie mają???

Prázdniny sú v plnom prúde. Výlety, zmrzlina, kúpanie v mori, bazén v záhrade a stretnutia s rodinou. Nie som presvedčená o tom, či môžem nazvať mesiac s deťmi u mojich rodičov a ich starých rodičov skutočným oddychom, ale jedna vec je istá – deti sú šťastné, a ja, vnímajúc ich šťastie, som ešte šťastnejšia (okrem toho, kde mi môže byť lepšie ako u mamy ;)). Ten mesiac v Poľsku je veľmi zaujímavý ešte z jedného dôvodu – znovu som sa dozvedela niečo nové o rozvoji dvojjazyčnosti mojej dcérky. A povedala som si, že prišiel čas, aby som sa s Vami podelila s jazykovými skúsenosťami z tých pár rokov jej života.

Najprv krátko o MN. – je to typ intelektuálky a pozorného pozorovateľa skutočnosti. V situácii, ktorá je pre ňu nová, sa najčastejšie prizerá, neangažuje sa, analyzuje. A pamätá si. Malá po nás zdedila hudobný talent – bez pochýb jej práve hudobný sluch a pamäť pomohli, aby dosť skoro začala rozprávať. Nepamätám si presné dátumy, ale nemala ani 1,5 roka, keď začala používať jednoduché vety („auto ide”, „tato tu nie je” atď.). To bol len začiatok :).

Ani ja, ani M. sme nemali licenciu na výchovu dvojjazyčného dieťaťa :). Vedeli sme však jedno – treba sa pre niečo rozhodnúť a vytrvalo sa toho držať. Zvlášť pre to, že sme chceli, aby boli pre našu dcérku poľská a slovenská kultúra a jazyky rovnocenné. Keďže sami sa rozprávame takmer výlučne vo svojich rodných jazykoch, prirodzeným spôsobom sme to preniesli aj na MN. A tak u nás doma mama hovorí vždy po poľsky, tato vždy po slovensky. Neznamená to však, že by sme sa na našej ceste k dvojjazyčnosti nestretli so žiadnymi otáznikmi.

Pochyby boli rôzne – čo bude so slovenčinou keď M. chodí do práce, čo bude s poľštinou, keď bývame na Slovensku, ako nás bude MN. vnímať, keď pri nej budeme rozprávať cudzím jazykom, ako sa s malou rozprávať na detskom ihrisku...

Nie je snáď možné všetko detailne opísať, ale aspoň v skratke Vám chcem ukázať, ako sme tieto ťažkosti riešili a stále riešime. Predovšetkým, aj keď sme menili krajinu pobytu, nemenili sme našu základnú zásadu (mama hovorí po poľsky, tato po slovensky). Keď mal M. obavu kvôli frekvencii slovenčiny, púšťala som dcére cez deň slovenské cédečká (pesničky, audioknižky). Obidvaja dodnes malej čítame mnoho knižiek. Stálym bodom, najmä keď bola MN. menšia, bolo skajpovanie so starými rodičmi (teraz sa vidíme častejšie).

Problém s rozprávaním v cudzom jazyku pri MN. som mala predovšetkým ja. Panicky som sa bála používania slovenčiny, zvlášť, keď sme bývali na Slovensku. Samozrejme, nedalo sa bez toho žiť, ale dokonale som zvládla prepínanie zo slovenčiny do poľštiny, keď som oslovovala dcérku. V istom momente nám však začalo niečo chýbať. Keď sme išli na detské ihrisko na Slovensku a MN. chcela osloviť deti, chýbali jej slovíčka. Ja som jej pomohla po poľsky, ale ona nerozumela, že to musí zopakovať po slovensky. Preto sa obracala na deti po poľsky, avšak s rizikom, že ju nebudú rozumieť. Mala som veľkú dilemu ako to vyriešiť. Napokon som ju prekonala a začala som hovoriť: „Kochanie, jeśli chcesz, możesz spytać dziewczynkę: << ako sa voláš?>>”. Čiže komunikovala som po poľsky, ale s vetami určenými iným ľuďom som jej pomohla po slovensky. To bol správny krok. MN. oslovovala deti po slovensky, ale so mnou aj naďalej hovorila po poľsky. Dokázala nadviazať kontakt so Slovákmi a zároveň neprestala hovoriť správnym jazykom so mnou. Uverte či nie, ale malá ma tak veľmi pripútava k poľskému jazyku, že keď som nedávno zareagovala na niečo, čo mi povedala po slovensky, veľmi prekvapená skonštatovala: „Mama! Ty hovoríš po slovensky!”

Znovu sa vrátim k tomu, ako ja a M. rozprávame s našou dcérkou. Dlho predlho sme neprikladali dôležitosť tomu, či nás oslovuje po poľsky či po slovensky, len sme odpovedali, opakujúc pritom jej otázku v svojom jazyku. Smerovali sme ju na ten-ktorý jazyk bez opravovania. Až neskôr, keď sme si všimli, že jej čoraz lepšie ide odlišovanie poľštiny a slovenčiny, sme ju poprosili, aby na nás hovorila v našich jazykoch a opravovali sme jej koncovky (typická pre ňu napr. je zmena v slovesách: chcem/chcę, dávam/daję, spím/śpię). Niekedy ju to však znechutilo, pretože si nevedela spomenúť na poľské/slovenské slovko. Prelom nadišiel po našom aprílovom pobyte v Poľsku. Po návrate domov sme zažili malú krízu – zdalo sa, že MN. celkom zabudla slovenčinu. M. bol v šoku, avšak po niekoľkých dňoch sa všetko vrátilo do normálu a zrazu sa ukázalo, že MN. si už definitívne upratala poľštinu a slovenčinu a začala plynulo meniť jazyk pri rozhovore s nami či starými rodičmi. Vtedy sme zistili, že „zabudnutie” jazyka spôsobené nedostatkom intenzívneho kontaktu s ním je prechodné, vďaka čomu sme sa definitívne utvrdili vo svojich starších rozhodnutiach. Začali sme tiež dôverovať múdrosti našej dcérky.

A čo som sa naučila počas nášho aktuálneho pobytu v Poľsku? Po aprílovej skúsenosti som sa už nevystrašila, keď som počula, že MN. po dlhšom čase bez tatina s ním nechce telefonovať. Namiesto ukončenia hovoru alebo hrešenia malej som začala robiť to isté, čo na slovenskom detskom ihrisku – pomáhať jej slovenskými slovíčkami :). A naozaj sa ukázalo, že práve zabúdanie slovenských zvratov spôsobuje malej najväčší problém. Blokovalo ju to, zhoršila sa jej nálada, lebo nedokázala milovanému ockovi povedať, čo chcela. Keď som jej začala pomáhať, veľmi sa upokojila a dokázala si sama poradiť. Raz dokonca prišla za mnou a za starou mamou a veľmi znepokojená skonštatovala, že si nič nepamätá po slovensky. Ale hra na najznámejšie slovíčka (– „Predsa vieš, ako sa povie Cześć po slovensky” – „Ahoj!”; – „A tatovi predsa nikdy nehovoríš tatusiu, ale...”-„Tatino!”..) znovu pomohla. Porozumenie, trpezlivosť a podpora z našej strany – to je všetko, čo malá teraz potrebuje. Teraz už vieme, že keď sa vrátim s deťmi domov, všetko sa vráti do normálu.

Znamená to, že už vieme všetko a nastal koniec nášho jazykového dobrodružstva? Určite nie :). Malej sa stále pritrafia všelijaké perličky – spoľšťovanie slovenských slov („Babcia, ścigniesz!” = po poľsky zdążysz), slovenské znenie poľských slov, chyby v koncovkách. Je tiež čoraz lepšia pri obchádzaní neznámych slovíčiek („Mama! Zejdź na dół! Jest już to, co tata nazywa raňajky! = Mama, poď dole! Už je to, čo tato volá raňajky – má byť śniadanie). Ale po takmer 4 rokoch života MN. a takmer 3 rokoch s poľštinou a slovenčinou v jej prevedení vidíme čoraz lepšie smer, ktorým sa uberáme a môžeme sa tešiť čoraz lepším ovocím našich rozhodnutí. Je to super :). 

czwartek, 30 czerwca 2016

Bahamy / Bahamy

Nauczyłam się czytać już dość dawno temu. Umiejętność tę ćwiczę zresztą regularnie do dziś ;). Jakież więc było moje zdziwienie, gdy przed 3 laty nie umiałam przeczytać pocztówki od szwagierki! Mieszkała wtedy za granicą (tzn. nie w Polsce i nie na Słowacji ;)) i wysyłała swojej córce chrzestnej kartki. Jako dobra mama miałam oczywiście za zadanie przeczytać je adresatowi, ale… tu następował zgrzyt. Bo nie mogłam rozszyfrować niektórych słówek, a przyczyną wcale nie było niestaranne pismo szwagierki. Wtedy jednak zrzucałam winę na swoją niedoskonałą znajomość języka słowackiego i dopiero dużo, dużo później odkryłam prawdziwą przyczynę mojego niepowodzenia.

Otóż… Słowacy piszą inaczej niż Polacy!!! I tu wcale nie chodzi o to, że mają inne litery (č, ť, ň, ô…), ale o to, że te, które mamy takie same, piszą w inny sposób. Być może tych z was, którzy mieszkają w jakichś innych krajach europejskich od lat, wcale to nie zaskakuje, bo spotkaliście się z tym już dawno. Dla mnie to było odkrycie. I do dziś zadziwiam nim znajomych Słowaków :). Tych inaczej pisanych liter wcale nie ma tak dużo (k, t, r…), ale jest jeszcze jeden haczyk. Słowacy wszystkie litery piszą bez odrywania ręki. Ja wiem, że i u nas poprawnie jest łączyć litery, ale jednak widać różnicę – wierzcie mi, nie łączymy ich aż-tak-bardzo. Niby to wszystko drobiazgi, ale urastają nagle do bardzo ważnych zagadnień, gdy znajduję w skrzynce na listy kolejną kopertę :).

Warto w tym miejscu zaznaczyć, że Słowacy są większymi tradycjonalistami niż Polacy, jeśli chodzi o korzystanie z poczty. Nie, to nie znaczy, że nie posługują się skrzynkami mejlowymi ;). Po prostu gdy zbliżają się święta, nie tylko starsi, ale i młodsi  sięgają po długopisy i kartki. Hitem jest wysyłanie pocztówki zrobionej ze… zdjęcia rodzinnego. Sama już kilka takich dostałam. Bardzo możliwe, że w tym roku i nasza rodzina podda się tej słowackiej tradycji ;).

Zanim jednak nadejdzie zima i Boże Narodzenie, czeka nas lato. Liczę na to, że piękne. Bo wiecie, jedni jeżdżą na Bahamy, drudzy do... swej mamy ;). I już w niedzielę czeka nas kolejna podróż na polskie Wybrzeże. Jadę z wielkimi nadziejami i wielką tęsknotą. Dlaczego? Bo w tym naszym polsko-słowackim świecie, który niektórzy nawet bliscy mi ludzie postrzegają czasem jako idealny i zupełnie bezproblemowy, trudności jednak istnieją. A pobyt w domu rodzinnym pozwala na chwilę o nich zapomnieć. O tym, jak dobrze uczyć dzieci dwóch języków, jak uczyć ich różnych alfabetów i odmiennego pisania, jak przekazać im, że obydwie tradycje są ważne i równorzędne… Bo właśnie wychowanie i edukacja naszych dzieci w dwóch różnych kulturach stanowi dla mnie największe wyzwanie i jest zarazem jednym z największych moich lęków.

Tymczasem od niedzieli będzie polska plaża, polskie morze, polski słomkowy kapelusz, a pod nim skryta z polską książką ja – Polka. Potrzebne mi to. Ale tylko na małą chwileczkę.



Pisany alfabet słowacki made by M. :)


Čítať som sa naučila už dosť dávno. Tú schopnosť, koniec koncov, pravidelne trénujem dodnes ;) Aké veľké teda muselo byť moje prekvapenie, keď som pred tromi rokmi nedokázala prečítať pohľadnicu od švagrinej! Bývala vtedy v zahraničí (teda, ani v Poľsku, ani na Slovensku ;)) a posielala svojej krstnej dcérke pohľadnice. Mojou úlohou ako dobrej mamy bolo, samozrejme, prečítať pohľadnicu adresátovi, ale... bol v tom zádrhel. Nemohla som totiž rozšifrovať niektoré slová, a nebolo to kvôli lajdáckemu písmu švagrinej. Vtedy som však vzala vinu na seba a svoju nedokonalú znalosť slovenčiny, a až oveľa, oveľa neskôr som odhalila skutočnú príčinu môjho neúspechu.

Totiž... Slováci píšu inak ako Poliaci!!! A vôbec nejde o to, že majú iné písmenká (č, ť, ň, ô…), ale o to, že tie, ktoré máme spoločné, píšu inak. Možno to niektorých z vás, ktorí bývate už celé veky v iných európskych krajinách, vôbec neprekvapuje, pretože ste sa tým stretli už dávno. Pre mňa to bolo veľké odhalenie. A stále ním prekvapujem známych zo Slovenska :). Tie písmená, ktoré sa píšu inak, nie sú vôbec veľmi početné (k, t, r...), ale má to ešte jeden háčik. Slováci píšu všetky písmená bez dvíhania ruky. Viem, že aj u nás je správne spájať písmená, ale aj tak je rozdiel viditeľný – uverte, nespájame ich až tak poriadne. Zdá sa, že sú to len detaily, ale stávajú sa z nich dôležité otázky v momente, keď nachádzam v poštovej schránke ďalšiu obálku :).

Na tomto mieste treba uviesť, že Slováci sú väčšmi tradiční od Poliakov, pokiaľ ide o využívanie pošty. Nie, neznamená to, že nepoužívajú elektronickú poštu ;). Skrátka, keď sa blížia sviatky, nielen starší, ale aj mladí siahajú po perá a pohľadnice. Hitom je posielanie pohľadníc vyrobených z... rodinnej fotky. Sama som ich už niekoľko dostala. Je dosť možné, že v tomto roku sa aj naša rodina poddá slovenskej tradícii ;).

Kým však príde zima a s ňou Vianoce, čaká nás leto. Rátam s tým, že bude krásne. Lebo viete, jedni chodia na Bahamy, druhí sú u svojej mamy ;). A už v nedeľu nás čaká ďalšia cesta nad poľské more. Idem s veľkými nádejami aj veľkou clivotou. Prečo? Lebo v tom našom poľsko-slovenskom svete, ktorý aj veľmi blízki ľudia niekedy považujú za ideálny a úplne bezproblémový, predsa len existujú ťažkosti. A pobyt u rodičov umožňuje na chvíľu na ne zabudnúť. Na to, ako dobre učiť deti oba jazyky, ako ich učiť rôzne abecedy a rôzne písanie znakov, ako im odovzdať to, že obe tradície sú rovnako dôležité... Lebo práve výchova a vzdelávanie našich detí v dvoch rôznych kultúrach je pre mňa najväčšou výzvou a tiež jednou z mojich najväčších obáv.

Avšak od nedele bude poľská pláž, poľské more, poľský slamený klobúk a pod ním skrytá s poľskou knižkou ja – Poľka. Potrebujem to. Ale len na malú chvíľku. 

wtorek, 31 maja 2016

Emigrant emigrantowi nierówny, czyli 6 wariacji na temat emigracji / Nie je emigrant ako emigrant alebo 6 variácií o emigrácii

O emigracji w ostatnim czasie powiedziano już wszystko. A nawet sporo za dużo. Ja również zajmę się tym tematem, ale tylko w ramach Europy. W tym miesiącu dokonałam bowiem prawdziwego odkrycia! Żyję na emigracji z przerwami już od kilku lat, ale dopiero niedawno uświadomiłam sobie w pełni, że tyle rodzajów emigracji, ilu emigrantów. Tak, wiem, ignorantka z klapkami na oczach ze mnie ;). A może po prostu dostrzegałam różnice, ale do tej pory ich nie ponazywałam? Dziś to się zmieni! Zapraszam do mojej subiektywnej kategoryzacji rodzajów emigracji! Z przymrużeniem oka ;).

1. Widzę podwójnie!

Jak zaczynać, to od własnego podwórka. Małżeństwo dwunarodowe. I wszystko w wersji double. 2 śluby, 2 wesela, 2 domy, 2 języki, 2 kultury… Wakacje w jednym kraju? Obowiązkowo następne wakacje w drugim! Poród w Polsce? Drugi na Słowacji! Obywatelstwo? Tylko podwójne! Z przodu auta polska rejestracja, z tyłu słowacka! Pół klawiatury z polskimi znakami, drugie pół ze słowackimi... Największe zmartwienie? Jak przekonać świat, że właśnie dwunarodowe małżeństwo jest tym najlepszym, co istnieje na świecie. A jeśli nie cały świat, to chociaż własnych rodziców.

2. Słowaczka pełną gębą

To nic, że w dowodzie osobistym widnieje obywatelstwo polskie i 2/3 życia spędziło się w Polsce. Ale przecież ja jestem Słowaczką! Jak nie z urodzenia, to z serca! Serce mam słowackie! Moi przodkowie na pewno pochodzą z Tatr! Albo w poprzednim życiu urodziłam się w Bańskiej Bystrzycy! Po polsku to ja już nawet nie umiem mówić. Po co, skoro to słowacki jest moim pierwszym i jedynym językiem! Kurczę, tylko to moje polskie imię… Ale na fejsbuku napiszę je sobie po słowacku!

3. Słowakom śmierć! Polsce wierna do końca!

Wprawdzie żyję na Słowacji, ale tu wszystko jest takie beznadziejne. Nic porządnego nie ma w sklepach, w telewizji straszna bieda, życie na tak niskim poziomie jak w Polsce zaraz po transformacji, zaścianek! Co to jest 5 milionów obywateli przy prawie 40 milionach Polaków?! A te ceny! A ten chleb z kminkiem! Tak właściwie to co ja tu jeszcze robię???

4. Ja tu tylko na chwilę!

Zgoda, mieszkam na Słowacji, ale właściwie jestem tu tylko na chwilkę, tylko przejazdem i to tylko tak jakoś wyszło, że siedzę tu od 4 lat. Ale ja zaraz jadę dalej! Język słowacki? Słowackie zwyczaje? A po co? Polak ze Słowakiem się zawsze dogada! Przecież właściwie to jedno i to samo. Niech żyją Słowianie!

5. Światowiec

Paryż, Berlin, Rzym, Londyn, Wiedeń. To są PRAWDZIWE stolice! To jest Europa! Bratysława? Do pięt im nie dorasta! Bliżej stąd do Rosji niż do zachodniego świata. Komuniści u władzy, bloki jak za Gierka, sklepy to chyba pamiętają czasy socjalizmu. Wpadłam, bo fajnie poznać jakąś nową kulturę, ale to bardziej ciekawostka przyrodnicza niż prawdziwy świat. Kto by chciał tu mieszkać? Na pewno nie ja!

6. „Dla chleba, panie, dla chleba”

Polska taka piękna, taka bliska, taka droga! I te góry! I to morze! Nie ma takich drugich na świecie! A Polki? Najpiękniejsze! Polacy? Najbardziej zaradni życiowo! Najlepsze filmy tylko w polskiej telewizji! A literatura? Nikt tak nie pisał, jak Prus, Reymont, czy Sienkiewicz! Nie ma lata bez dobrej fląderki, a zimy bez odwiedzin w Zakopanem! Tylko ta praca… Ale ja na pewno kiedyś wrócę! Zarobię, odłożę i wrócę! Byle się za bardzo nie integrować. Wolnoć Tomku w swoim domku!


O emigrácii bolo v poslednej dobe povedané už všetko. Alebo dokonca až priveľa. Ja sa budem tiež zaoberať touto témou, ale iba v rámci Európy. Tento mesiac som totiž objavila niečo veľké! Žijem v emigrácii s prestávkami už niekoľko rokov, ale až nedávno som si naplno uvedomila, že je toľko druhov emigrácie, koľko je emigrantov. Áno, viem, som ignorantka s klapkami na očiach ;). Alebo som si proste všimla rozdiely, ale nenazvala som ich? Dnes sa to zmení. Nech sa páči, moja subjektívna kategorizácia druhov emigrácie! Na veselú nôtu ;).

1. Vidím dvojmo!

Najlepšie začínať od vlastného príkladu. Dvojnárodnostné manželstvo. A všetko vo verzii double. 2 sobáše, 2 svadobné hostiny, 2 domovy, 2 jazyky, 2 kultúry... Prázdniny v jednom štáte? Ďalšie povinne v druhom! Pôrod v Poľsku? Druhý na Slovensku! Občianstvo? Jedine dvojité. Z prednej strany auta poľská ešpézetka, zozadu slovenská! Polovica klávesnice s poľskými znakmi, polovica so slovenskými... Najväčšia starosť? Ako presvedčiť svet, že práve dvojnárodnostné manželstvo je to najlepšie, čo na ňom existuje. A ak nie celý svet, tak aspoň vlastných rodičov.

2. Slovenka na plný úväzok

Nevadí, že v občianskom je poľské občianstvo a 2/3 života som prežila v Poľsku. Aj tak som Slovenka! Ak nie podľa rodiska, tak určite podľa srdca! Srdce mám slovenské! Moji predkovia určite pochádzajú z Tatier. Alebo som sa v predchádzajúcom živote narodila v Banskej Bystrici! Po poľsky už ani neviem hovoriť. Načo, veď slovenčina je môj prvý a jediný jazyk! Kurník, len to moje poľské meno... Ale na fejsbúku si ho napíšem po slovensky!

3. Smrť Slovákom! Naveky verná Poľsku!

Áno, žijem síce na Slovensku, ale tu je všetko také nanič. V obchodoch nie je nič poriadne, v televízii sa nedá na nič pozerať, život je na takej nízkej úrovni ako v Poľsku hneď po transformácii, diera! Čo to je, 5 miliónov Slovákov pri temer 40 miliónoch Poliakov?! A tie ceny! A ten chlieb s rascou! Čo tu ja vlastne ešte robím???

4. Som tu len na chvíľku!

Súhlas, bývam na Slovensku, ale som tu v skutočnosti len na chvíľku, len prechádzam, ani neviem, ako sa to stalo, že som tu už 4 roky. Ale už odchádzam! Slovenčina? Slovenské zvyky? A načo? Poliak sa so Slovákom vždy dohovorí! Predsa to je skoro to isté. Nech žijú Slovania!

5. Sveták

Paríž, Berlín, Londýn, Viedeň. To sú SKUTOČNÉ metropoly! To je Európa! Bratislava? Nesiaha im ani po päty. Odtiaľto je bližšie do Ruska ako na západ. Komunisti pri kormidle, činžiaky ako za Gierka (taký poľský Husák, pozn. prekl.), obchody si snáď ešte pamätajú socializmus. Som tu, lebo vždy je dobré spoznať novú kultúru, ale je to skôr prírodná zaujímavosť ako skutočný svet. Kto by tu chcel bývať? Ja určite nie!

6. „Za chlebom”

Poľsko, také krásne, také blízke, tak mi drahé! A tie hory! To more! Nič sa im na svete nevyrovná! A Poľky? Najkrajšie! Poliaci? Najlepšie sa obracajú v živote! Najlepšie filmy sú v poľskej televízii! A literatúra? Nikto nepísal tak, ako Prus, Reymont či Sienkiewicz! Leto bez dobrej poľskej rybky a zima bez dovolenky v Zakopanom sa nerátajú! Len tá práca... Ale určite sa raz vrátim! Zarobím, odložím si a vrátim sa! Len sa priveľmi neintegrovať. Môj dom, môj hrad!

sobota, 30 kwietnia 2016

Pocztówka znad morza / Pohľadnica od mora

22 września po raz ostatni widziałam Polskę w 2015 roku. Wróciłam do swojej ojczyzny prawie 7 miesięcy później, 9 kwietnia 2016 roku, przywożąc do kraju po raz pierwszy mojego małego syna. Prawdziwie sentymentalna podróż między przeszłością a teraźniejszością. 3 cudowne tygodnie spotkań, rozmów, odwiedzin „moich” miejsc. Wypite kilka litrów kawy bezkofeinowej i zjedzone niejedno ciasto. Do tego parę odkryć. Mój dawny pokój stał się pokojem mojej córki. Zdjęcie mojego przyjaciela w ramce to zdjęcie jej taty chrzestnego, zdjęcie przyjaciółki to zdjęcie super cioci podstólnej, która za każdym razem zabiera MN. na wycieczkę… pod stół. Ukochana schola dziecięca, którą prowadziłam w ubiegłym roku, śpiewa jeszcze lepiej. I moja córka właśnie do niej dorosła. Morze niezmienne zachwyca i ciągle znajdzie się ktoś, kto tego piękna jeszcze nie widział, tym razem odkrył je mój syn. Nic nie stoi w miejscu. Ale zarazem ciągle mogę być częścią wielu spraw, chociaż zaglądam do nich jakby z przeszłości. Wyprowadzka nie musi oznaczać końca, jeżeli postaram się o to nie tylko ja. Dobrze jest mieć gdzie wracać.

W niedzielę czeka mnie jednak inny powrót. Do domu. Na Słowację. Jestem rozdarta w tym definiowaniu słów „powrót” i „wyjazd”. Choć moje wybory życiowe dokładnie je objaśniają. Czy jest coś, za czym tęsknię? Czy przez te parę miesięcy zdążyłam już coś takiego znaleźć? Bratysława nie jest moim miastem marzeń. Mieszkam w dzielnicy, w której absolutne pierwszeństwo przed wszystkim i wszystkimi mają samochody, autobusy rozbijają się na zakrętach tak, że można poćwiczyć latanie, a park koło domu naiwnie mogłabym nazwać dziewiczym, a w rzeczywistości jest po prostu zaniedbany. Nie tęsknię za miejscem. Ale tęsknię za ludźmi. Za mężem, bo tak, tu nie trzeba żadnych wyjaśnień. Za szwagierką, dzięki której jestem na bieżąco z całą ofertą imprez dla dzieci w mieście i której mogę pokazać każdy nowy ciuch, bo „ona mnie zrozumie”. Za Basią, francuską Polką w Bratysławie, z którą co tydzień w sobotę lub niedzielę testujemy inną kawiarnię i z którą znajomość dodaje mojemu słowackiemu życiu koloru. Za księdzem z mojej parafii, którego imienia nawet nie znam, ale głosi genialne kazania. Niby nie ma tego dużo, ale… jest naprawdę dobrej jakości. Nie mam się na co skarżyć. Nie zamykam się na przyszłość, nie odgradzam od przeszłości. Jest dobrze. I widzę, że z każdym dniem coraz lepiej.

Pozdrawiam znad morza. N.




Poslednýkrát som Poľsko v roku 2015 videla 22.9. Do svojej vlasti som sa vrátila takmer o 7 mesiacov neskôr, 9.4. 2016, pričom som sem po prvýkrát priviezla môjho malého syna. Skutočne sentimentálne cestovanie medzi minulosťou a prítomnosťou. Tri úžasné týždne stretnutí, rozhovorov, návštev „mojich” miest. Vypitých niekoľko litrov bezkofeínovej kávy a nejeden zjedený koláčik. K tomu pár objavov. Moja stará izba sa stala izbou mojej dcérky. Zarámovaný obrázok môjho priateľa je fotka jej krstného otca, obrázok priateľky je fotka super tety „podstolnej”, ktorá vždy berie MN na výlet...pod stôl. Milovaný detský zbor, ktorý som viedla minulý rok, je ešte lepší. Aj moja dcérka doň práve dorástla. More budí stále rovnaký úžas a vždy sa nájde niekto, kto tú krásu ešte nevidel, tentokrát ju odkryl môj syn. Nič nezostáva na jednom mieste. Zároveň však môžem byť stále súčasťou mnohých vecí, hoci na ne nazerám akoby z minulosti. Presťahovanie nemusí znamenať koniec, pokiaľ sa o to budeme snažiť viacerí. Je dobré mať sa kam vrátiť.

V nedeľu ma však čaká iný návrat. Návrat domov. Na Slovensko. Som rozdelená pri definovaní slov „návrat” a „výjazd”. Hoci moje životné voľby ich presne určujú. Je niečo, za čím sa mi cnie? Stihla som za tých pár mesiacov niečo také objaviť? Bratislava nie je mesto mojich snov. Bývam v štvrti, v ktorej majú absolútnu prednosť pred všetkým a všetkými autá, autobusy sa trmácajú zákrutami tak, že si môžem precvičiť lietanie a park okolo domu by som mohla naivne nazvať panenským, v skutočnosti je len zanedbaný. Necnie sa mi za miestom. Chýbajú mi ľudia. Manžel, lebo, pravda, tu netreba žiadne vyjasnenia. Švagriná, vďaka ktorej mám aktuálny prehľad o celej ponuke akcií pre deti v meste a ktorej môžem ukázať všetky nové šaty, lebo „ona mi rozumie”. Baša, francúzska Poľka v Bratislave, s ktorou každý týždeň v sobotu alebo v nedeľu testujeme inú kaviareň a známosť s ktorou dodáva môjmu životu na Slovensku farbu. Kňaz z našej farnosti, o ktorom ani neviem, ako sa volá, ale má geniálne kázne. Nie je toho nejako veľa, ale... je to skutočne dobrej kvality. Nemám sa na čo sťažovať. Nezatváram sa pred budúcnosťou, nepálim mosty za minulosťou. Je dobre. A vidím, že s každým dňom čoraz lepšie.

Pozdravujem od mora. N.