Mała MN.
idzie od września do przedszkola. Wielkie wydarzenie w życiu naszej rodziny. 3,
2, 1, 0… start!, edukacja naszej córki oficjalnie wystartowała. I to na
Słowacji. To jeden z moich największych lęków związanych z wychowywaniem dzieci
dwunarodowych. Bo właśnie, jak ostatnio w rozmowie ze mną odkryła jedna dobra
znajoma, tu nie chodzi tylko o to, że moje dzieci są dwujęzyczne. Tu chodzi o
to, że są dwunarodowe. Są zarówno Słowakami, jak i Polakami. I przede mną i M.
stoi trudne zadanie, by ich w tym duchu wychować, by pomóc im odnaleźć się w
takim mniej typowym układzie, którego żadne z ich rodziców nie zna od strony
praktycznej. Ja nie wiem, co znaczy mieć 2 narodowości, przynajmniej nie w tak
dosłownym wymiarze, jak doświadczają tego moje dzieci. Ja mogę tylko słuchać,
co do powiedzenia na ten temat mają inni znajdujący się w podobnej sytuacji i
wypracować z M. jakąś spójną, wspólną wizję, w której moje dzieci będą się czuły
bezpiecznie i normalnie. Szkoła zdecydowanie będzie miała wyraźny wpływ na
rozwój w jednym z kierunków, w tym wypadku słowackim. A tu zarysowuje się
kolejny mój wielki lęk, który wprawdzie póki co znajduje się w sferze czystej
teorii, ale kiedyś może się urzeczywistnić – moje dzieci w przyszłości będą miały
prawo wyboru, z jaką narodowością bardziej się utożsamiają i będą mogły
zdecydować, czy jednej ze swoich dwóch narodowości nie odrzucić, nie
zrezygnować z niej. Brzmi oburzająco? Że jak to? Że dlaczego? Że po co? Ok, ale
w końcu każdy decyduje sam za siebie. I może do czegoś takiego dojść, chociaż
cholernie bym tego nie chciała. Spotkałam już dorosłe dzieci z
polsko-słowackich rodzin, których język i zachowanie świadczyły o tym, że
wybrały bycie Słowakami. Bolało. I może stąd ten mój strach. Bo już gdzieś to
kiedyś widziałam…
Szkoła
przeraża mnie dlatego, że nie umiem poprawnie pisać po słowacku, że słowacki
alfabet jest inny, że litery pisane są inne (!), że nie znam historii Słowacji,
że nie znam nazw różnych pojęć w języku słowackim… Przeraża mnie, że nie będę
umiała pomóc własnym dzieciom tak, jak bym chciała, że nie będę dla nich
wystarczającym wsparciem. Poza tym w szkole nikt nie będzie przejmował się tym,
że nie świętujemy słowackiego dnia mamy, ale polski i moje dziecko pewnie łatwo
zapomni w ferworze przygotowań przeróżnych laurek i pod wpływem innych dzieci,
że mama tego dnia nie świętuje… Niby drobiazg, ale dla mnie urasta do ogromnych
rozmiarów. Najgorsze, że M. oczywiście mógłby to samo powiedzieć o polskiej
szkole. Ja przedstawiam wam tylko moją perspektywę.
A ta
wspomniana kwestia tożsamości? Kolejna znajoma, sama będąca w dwunarodowym
związku, gdy usłyszała moje wątpliwości odnośnie dzieci i ich wyborów,
zareagowała stanowczym: „Nie! Niech moje dzieci wybiją to sobie z głowy”. Nie
powiem, zwykłe zabronienie moim dzieciom czegokolwiek jest bardzo kuszącym
rozwiązaniem, tylko że rzadko odnosi pożądany skutek ;). Na chwilę obecną
wydaje mi się, że przede wszystkim muszę utrwalać w nich to naturalne
przekonanie, że to, w czym żyją, jest zupełnie normalne. Musimy z M.
konsekwentnie podkreślać bogactwo wynikające z tego, że dzieciaki są
dwunarodowe, a nie trudności z tym związane. No i to my tworzymy nasze domowe
tradycje, budujemy równowagę między polskością a słowackością, stawiamy
pomiędzy nimi mosty. Uczymy kochać Polskę i Słowację, uczymy je szanować i
traktować na równi. Do nas należy niewzmacnianie podziałów, nieprzedstawianie
pewnych rzeczy jako wyraźnie lepszych lub gorszych, zaszczepianie ciekawości i
chęci poznania jednej i drugiej ojczyzny. Fiuuu, wszystko to na ekranie
komputera wygląda jeszcze poważniej niż w mojej głowie…
Tak naprawdę
jednak najtrudniejsze zadanie ciągle przed nami. Bo schody zaczną się dopiero
wtedy, gdy dzieci pójdą do szkoły. Przedszkole MN. to zaledwie preludium do
tego, co nas jeszcze czeka, jeśli chodzi o grupę rówieśniczą albo szerzej –
całe otoczenie zdominowane przez jedną kulturę i język. Chwilowo czuję się
trochę jak Dawid stający do walki z Goliatem ;). Niby wiem, że nie tędy droga,
podchodzenie do tematu niczym do pojedynku nie prowadzi do znalezienia
spokojnego rozwiązania. Jednocześnie jednak już teraz muszę być czasami jak
lwica, by bronić mojej rodziny – wierzcie mi, komentarze pełne ignorancji lub
zwyczajnie pozbawione odrobiny empatii na temat naszych krajów czy języków
zdarzają się regularnie. A może zamiast pokazywania pazurów lepiej byłoby
uzbroić się w naprawdę, naprawdę gruby pancerz? Która opcja będzie bardziej
pomocna dla moich dzieci? I pomoże im samym nie zgubić własnej tożsamości? Mam
jeszcze czas na dokładniejsze rozważenie tych możliwości. Pewnie niektóre
rzeczy wyklarują się „w praniu”, z czasem, będą dojrzewać wraz z nami i naszymi
dziećmi. Ale zegar tyka…
Malá MN ide
od septembra do škôlky. Veľká udalosť v živote našej rodiny. 3, 2, 1, 0… štart!,
vzdelávanie našej dcérky sa oficiálne začalo. A to na Slovensku. Je to jedna z
mojich najväčších obáv spojených s vychovávaním dvojnárodových detí. Ide práve
o to, ako na to nedávno v rozhovore so mnou prišla jedna dobrá známa, že naše
deti nie sú len dvojjazyčné. Oni sú totiž dvojnárodové. Sú takisto Slovákmi ako
aj Poliakmi. A predo mnou a M. stojí ťažká úloha, aby sme ich v tomto duchu
vychovali, aby sme im pomohli nájsť si miesto v takomto menej štandardnom
formáte, ktorý ani jeden z ich rodičov nepozná z praktickej stránky. Ja neviem,
čo to znamená, mať 2 národnosti, aspoň nie tak doslovne, ako to zakúšajú moje
deti. Môžem len počúvať, čo na to hovoria iní ľudia, ktorí sa nachádzajú v
podobnej situácii, a pripraviť s M. nejakú kompaktnú, spoločnú víziu, v ktorej
sa deti budú cítiť bezpečne a normálne. Škola bude mať rozhodne významný vplyv
na rozvoj v jednom smere, v tomto prípade v tom slovenskom. No a tu stojím pred
ďalšou veľkou obavou, ktorá sa síce zatiaľ nachádza v sfére čistej teórie, ale
raz sa môže zreálniť – moje deti budú mať v budúcnosti právo voľby, s ktorou
národnosťou sa viac identifikujú, a budú sa môcť rozhodnúť, že jednu z nich
odmietnu a vzdajú sa jej. Znie to šokujúco? Pýtate sa ako to, prečo, načo? Ok,
ale v konečnom prípade každý rozhoduje sám za seba. A aj k takémuto niečomu
môže dôjsť, hoci by som to absolútne nechcela. Stretla som už dospelé deti z
poľsko-slovenských rodín, ktorých jazyk aj správanie svedčili o tom, že si
vybrali Slovensko. Bolelo. A možno odtiaľ pochádza ten môj strach. Lebo som to
už niekedy niekde videla...
Škola ma
straší preto, že neviem správne písať po slovensky, že slovenská abeceda je
iná, že písané písmená sú iné (!), že nepoznám históriu Slovenska, že nepoznám
názvy rôznych pojmov v slovenčine... Bojím sa toho, že nebudem môcť pomôcť
vlastným deťom tak, ako by som chcela, že im dostatočne nebudem oporou. Okrem
toho, v škole nebude nikoho zaujímať, že neoslavujeme slovenský, ale poľský deň
matiek, a moje dieťa iste pri príprave rôznych darčekov pre maminy pod vplyvom
iných detí ľahko zabudne, že jeho mama oslavuje inokedy... Možno je to
maličkosť, ale pre mňa narastá do obrovských rozmerov. Najhoršie je, že M. by,
samozrejme, mohol povedať to isté o poľskej škole. Ja sa s vami delím iba
svojou perspektívou.
A tá
spomínaná otázka identity? Ďalšia známa, ktorá je tiež v dvojnárodovom vzťahu,
keď počula o mojich pochybnostiach súvisiacich s deťmi a ich voľbami,
zareagovala rozhodne: „Nie! Nech si to moje deti vytlčú z hlavy”. Pravda je
taká, že dať jednoduchý zákaz mojim deťom na čokoľvek je veľmi lákavé, avšak
zriedkavo prináša želaný výsledok ;). Momentálne sa mi zdá, že v nich
predovšetkým musím posilňovať prirodzené
presvedčenie, že to, v čom žijú, je úplne normálne. Musíme spolu s M. vytrvalo
zdôrazňovať bohatstvo vyplývajúce z toho, že deti sú z dvoch národov, a nie
ťažkosti, ktoré sú s tým spojené. No a práve my tvoríme naše domáce tradície,
budujeme rovnováhu medzi poľskosťou a slovenskosťou, staviame medzi nimi mosty.
Učíme, ako milovať Poľsko aj Slovensko, učíme ich rešpektovať ich a správať sa
k nim rovnako. My sme tí, ktorých úlohou je neposilňovať rozdiely, neukazovať
niektoré veci ako výrazne lepšie či horšie, vštepovať deťom zvedavosť a chuť
spoznávať jednu aj druhú vlasť. Fúúú, všetko to na obrazovke vyzerá ešte
vážnejšie ako v mojej hlave...
To najťažšie
je v skutočnosti stále pred nami. Lebo tá najväčšia námaha nás bude čakať
vtedy, keď pôjdu deti do školy. Škôlka MN je iba predohra pred tým, čo je tam
niekde ďalej a čo sa týka celej skupiny rovesníkov, alebo v širšom zmysle,
celého prostredia s jedným dominantným jazykom a jendou kultúrou. Chvíľami sa
cítim trochu ako Dávid, ktorý sa postavil do boja proti Goliášovi ;). Viem
síce, že tadiaľ cesta nevedie, že vnímať celú situáciu ako súboj nás neprivedie
k rozvážnemu riešeniu. Jednako sa však už teraz musím niekedy správať ako
levica, ktorá bráni svoju rodinu – verte mi, že sa pravidelne objavujú
komentáre plné ignorancie alebo jednoducho bez akejkoľvek empatie týkajúcej sa
našich krajín či jazykov. Mala by som sa snáď namiesto vystrkovania pazúrov
vyzbrojiť skutočne, skutočne hrubým pancierom? Ktorá možnosť viac pomôže mojim
deťom? Ktorá im pomôže nestratiť sa v ich vlastnej identite? Ešte mám čas na
dôkladnejšie uvažovanie o týchto možnostiach. Niektoré veci sa určite ukážu
časom, budú dozrievať spolu s nami a našimi deťmi. Ale hodiny tikajú...